Tak przeglądam komentarze i widzę, że nikt nie zrozumiał o co chodzi w głównym wątku filmu. Nie ma tu żadnego zbiegu okoliczności. Admirał, mentalnie jeszcze naiwny dzieciak, choć zaczął nieźle, w końcu wyłożył się na testach doświadczonej Marty. Nie dość, że podporządkował się jej fochom to jeszcze sam zaczął zachowywać się tak samo - latać za nią jak pies, prosić, potem się obrażać, potem znowu zaczepiać itd. przez co stopniowo ją zniechęcił. Dobra jest scena powtórnego spotkania na potańcówce. Marta patrzy na niego z nadzieją, że porwie ją do tańca tak samo jak za pierwszym razem, a on zamiast tego wyskakuje znowu ze swoimi smutami o "wyjaśnianiu" nie wiadomo czego. Efekt jest oczywiście odwrotny do zamierzonego, co potwierdza zbliżenie kamery na złośliwy uśmiech koleżanki siedzącej obok. Później nie następuje żaden przełom i Admirał ostatecznie skazuje się na porażkę desperackim listem. Marta nie jest smutna dlatego, że "unosi się dumą" i potem żałuje, jak niektórzy tutaj piszą. To rozczarowanie i tęsknota za "tamtym" Admirałem, z początku znajomości - pewnym siebie, wyluzowanym, z poczuciem humoru. On sam tego nie rozumie, co wynika z rozmów z Martą przy bramie i z Wodzem przy ognisku, no i ze sceny z pociągami - z pewnością Admirał uwierzył w jakieś mityczne "przeznaczenie" i do końca nie pojął, gdzie popełnił błędy. Burda w knajpie i areszt symbolizują finał, jaki sam sobie zafundował.
O tytułowej "rzece" ktoś tu dobrze napisał - oznacza ona młodzieńczą naiwność i marzenia, które z czasem okazują się mrzonką.
Oprócz sentymentalnego obrazu polskiej prowincji lat 60. i refleksji nad dorastaniem i przemijaniem - to świetny film psychologiczny. I wbrew pozorom dość realistyczny. Ale w pełni zrozumieją go tylko ci, którzy kiedyś sami przeżyli podobne historie.