Czy film mówiący o ambitnych sprawach musi składać się głównie z potwornie dłucich monotonnych ujęć? Praktycznie każda czynność w tym filmie jest rozwleczona ponad miarę. Głównie jest to chodzenie: z daleka przesuwają się przez minutę 3 małe figurki, dziewczyna idzie wzdłuż ściany (całej ściany!) budynku, widok 3 postaci idących wzdłuż brzegu, czy przez 30 sekund patrzymy na statyczne ujęcie wody cieknącej z dużej rury. Albo ulubione ujęcie reżyserki - postać znajduje się w kadrze nieruchomo za to świat w ślimaczym tempie się przesuwa. Ważne przy tym, by postacie nie zmieniły mimiki przez cały czas ujęcia. Nawet przypalanie papierosa musi trwać w nieskończoność! A potem palą...
Żeby chociaż widoki były szczególnie piękne. Ale nie, jak na zdjęciu z wakacji: centralnie postać w tle kawałek drogi lub lasu.
Na początku mnie to nawet zafrapowało. Taki film dla Drzewca z niemiłosiernie spowolnionym metabolizmem. Jakby reżyser nie potrafił rozstać się z żadnym ujęciem. Po pół godzinie bylem zwyczajnie wymęczony.
A szkoda: opis obiecywał ciekawy dylemat. A niestety w połowie filmu losy bohaterów zwyczajnie przestały mnie obchodzić.
A niedawno widziałem np. W Lepszym Świecie czy Tóż Po Weselu, który porusza poważne problemy a przy tym snuju jest wręcz thrilerem. A co tam! Nawet Sceny z Życia Małżeńskiego i Szpty i Krzyki Bergmana mają przy nim niesamowicie wartką akcję. Kocham kino skandynawskie. Reżyser powinien nauczyć się od nich opowiadać historie i wyważać akcenty.