Mam bardzo mieszane uczucia po seansie. Historyjka miłosna jak każda inna, jak dla mnie za szybko rozwinął się ten związek (Nie miłość). Po pierwszych 30 minutach bylam zawiedziona i jeszcze ta najgłupsza scena jak Ally z kumplem rzuca robotę ot tak.
Generalnie irytowało mnie to, że to film o Bradley'u, choć jego upadek został bardzo dobrze zobrazowany. Brakuje mi natomiast backgroundu Ally - co to za panowie z którymi mieszka jej tata, co z jej mamą, jakiś szerszy kontekst. Dla mnie fabuła jest mocno przewidywalna, ale coś w tym filmie jest takiego, że wróciłam do domu i cały czas o nim myślę. Mimo wszystko piękne zdjęcia, trafnie zostało ukazane to co się dzieje w artystycznym środowisku, ile jest pokus i niebezpieczeństw i jak można skończyć. Chyba za dużo czasu poświęcili tej dwójce i ich szczeniackiej miłości, a mniej pokazali ją z psychologicznej strony, choć nie brak w niej emocji. Postać Ally, choć na mój gust dobrze zagrana, jest bardzo jałowa i wiem, że "przez wpływ producenta", jej zmianę wizerunku i tak dalej, ale nawet w relacji z Jackiem jest cały czas tak naiwnie zakochana i oprócz jednej sceny znosi jego nałóg jak jakiś cyborg, a życie z uzależnioną osobą musi dawać w kość. Liczyłam, że jej gwiazda rozbłyśnie jaśniej, ale cóż, trudno i darmo. Ostatnie 20 minut filmu zrobiło na mnie największe wrażenie (i nie mówię tutaj o samobójstwie) i chyba tylko dlatego nadal siedzi mi w głowie. Oscarowych szans nie widzę, no może dla "Shallow".