PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=542576}

Narodziny gwiazdy

A Star Is Born
2018
7,4 213 tys. ocen
7,4 10 1 213339
5,9 101 krytyków
Narodziny gwiazdy
powrót do forum filmu Narodziny gwiazdy

Miałam napisać, że gdy już łzy przyschły, to mi kilka pytań się nasunęło, ale prawda jest taka, że nasunęły mi się one jeszcze przed łzami.
Na pewno przy wszelkiej krytyce warto wziąć pod uwagę fakt, iż „Narodziny gwiazdy” to film muzyczny, co oznacza, iż sporą część czasu antenowego trzeba było oddać piosenkom. Bez piosenek zyskalibyśmy kilka minut na brakujące sceny, których ewidentnie zabrakło. Poniżej lista, co mi zgrzytnęło:
- jakoś mnie ta ich wspólna pierwsza noc nie przekonała. Po pierwsze: piosenka Ally w tym barze. Nie to, żeby Lady Gaga źle ją wykonała, czy coś, bo i kawał głosu ona ma, i śpiewać umie, co by nie mówić, ale mnie to wykonanie nie porwało. Znam tę piosenkę w innych aranżacjach, inaczej zaśpiewaną i tam mi bardziej pasuje. Wydaje mi się, że Ally mogła zaśpiewać w tym momencie cokolwiek innego i to byłoby lepsze. Ciężko mi było uwierzyć, że na Jacksonie tak wielkie wrażenie zrobił ten akurat występ. Trzeba było wybrać coś, co o wiele bardziej pasowałoby do Lady Gagi, jej głosu, sposobu śpiewania, a nawet do temperamentu postaci Ally, niż „La vie en rose”. Po drugie – te ich rozmowy nocą były… Trochę dziwne. Z jednej strony, faktycznie, spotyka się dwoje nieznajomych ludzi, wiadomo, że zanim dojdą do porozumienia, to chwila minie na niezbyt konstruktywnych wymianach zdań, ale widzom można to było zgrabniej pokazać. Jeszcze ta rozwleczona scena z bójką, ręką i groszkiem – myślałam, że potem się do niej wróci. Na przykład Ally będzie wielką gwiazdą i na próbie przed mega ważnym występem dozna kontuzji, a wtedy Jackson przyniesie groszek i będzie ją opatrywał, tak jak za pierwszym razem, a oni sobie wtedy przypomną pierwszą, wspólną noc. W związku z tym, że jednak tak się nie stało, misterne przykładanie ręki mrożonką nie miało zbyt wielkiego sensu fabularnego (jak i ta cała kłótnia w barze);
- zero jakichkolwiek rozterek u Ally po tym, jak złapał ją manager i zaproponował kontrakt. Od razu łyknęła wszystko jak młody pelikan i wyjechała z pretensjami do Jacksona, że jest zazdrosny. A gdzie jakaś refleksja, że trzeba wszystko zostawić? Że już nie będzie wspólnych tras, wspólnych koncertów i wspólnego, zawodowego życia? Że przecież i tak grała coraz większą rolę u Jacksona i wszystko szło ku dobremu? Inna sprawa, że Jackson chwilowo woził ją tylko po koncertach, a mógł przecież zaproponować nagranie płyty i sam ją wypromować;
- mało sprzeciwu Ally przeciwko nowemu wizerunkowi, raz czy dwa mruknie pod nosem, że to nie ona, a potem i tak robi, co jej manager każe. Także mało pokazanych rozterek i ceny, jaką się płaci za popularność. Przy okazji – co to za nędzność Ally śpiewała jako gwiazdka pop? Naprawdę można było coś ciekawszego jej zaproponować, żeby widz uwierzył, że za coś to Grammy dostała;
- za bardzo powierzchownie pokazany odwyk, a przecież to jest początek zdarzeń prowadzących do wiadomego końca. Jedna rozmowa, jakiś basen i bach! Jackson jest w domu. Odstawienie alkoholu wywlekło na wierzch wszystko, co on chciał w sobie zdusić i ukryć. Wyciągnęło jego lęki, głęboko skrywane złe emocje, ból, obawę przed stratą… Nawet nie było widać, jak on się z tym alkoholem siłuje, jak już chce do tego wracać, ale pozostaje trzeźwy i zostawiony sam sobie stara się to wszystko ogarnąć. Przez mocno zdawkowe prześlizgnięcie się po temacie odwyku może sobie widz pomyśleć, że Jackson powiesił się przez jedną nieprzyjemną rozmowę z managerem-dupkiem. A to przecież nie tak, to był cały, złożony proces, którego musimy się domyślać. Rozmowa była tylko kroplą, która przepełniła czarę goryczy i potwierdziła to, co on już od dłuższego czasu odczuwał. Niestety, prawie w ogóle tego nie widać;
- brakuje mi sceny, gdy Ally na gali lub tuż po niej dowiaduje się, co się stało. Jakiejś ciszy pośrodku tego zgiełku, gdy są wokół niej tysiące ludzi, a ona nagle zostaje sama ze swoją rozpaczą.
Tu z kolei, co jest dla mnie jak najbardziej na plus.
- świetnie pokazane, jak Jackson się uparł, żeby Ally przyjechała na jego występ: kierowca, samolot, pani z obsługi sceny czekająca na nią… Krótsze i o wiele bardziej treściwe niż mrożonki i gadanie na parkingu;
- bardzo fajne „scenki rodzajowe” ze wspólnych koncertów i wspólnej trasy, się człowiekowi gęba uśmiechała podczas oglądania;
- super, że w ich związek nie ingerują osoby trzecie, że nie ma zdrad, wybaczań, i innych takich;
- wszystko, co się dzieje, to konsekwencje ich własnych wyborów;
- świetny motyw z ekspresowym ślubem;
- kilka mocnych scen, jak na przykład kłótnia w łazience, czy odbieranie nagrody przez Ally i pijanego Jacksona;
- bardzo dobrze, że koniec – jaki by nie był – następuje z woli Jacksona, a nie z powodu jakiegoś wypadku losowego. Daje to dużo do myślenia.
Podsumowując: film bardzo dobry, szczególnie w swoim gatunku (jakieś 7-8 ogólnie), wzrusza, posiada kilka bardzo dobrych rozwiązań fabularnych, ale z drugiej strony niestety po kilku bardzo istotnych sprawach przetaczamy się po łebkach, bo trzeba wstawić kilka piosenek i mknąć do smutnego końca. Myślę, że sobie za jakiś czas odświeżę, może inaczej na kilka kwestii spojrzę.
I jeszcze w kwestii piosenek:
Jak dla mnie na 1-szym miejscu absolutnie „I Always Remember Us This Way”, potem dwie piosenki Jacksona (nie pamiętam tytułów, jedna z napisów i druga z któregoś koncertu) i dopiero potem Shallow (i to w momencie, gdy ona śpiewa „Shallow” na tej wielkiej gali, a Jackson żegna się z życiem, wtedy chyba dopiero mnie ten utwór „wziął” na poważnie).