Obejrzałam go na raty, trzy raty bo dwa razy na nim usnęłam. Ktoś tu napisał (facet!), że płakał na zakończenie... hmm no nic a nic ze mnie ten film nie wycisnął. Mam wrażenie, że film jest jakby ociosany z nagranych scen. Tak jakby brakowało dość istotnych części wątków, które zamieniono na kompletnie błahe, jak np te w domu Ally... Główni bohaterowie są parą w mgnieniu oka choć widz kompletnie nie czuje chemii między nimi... Bije od nich jakiś fałsz, coś udawanego, nieprzekonujacego... Być może ciężko zagrać zakochanego alkoholika, który upada na dno ale Gaga alkoholiczki nie grała a jej łzy też mnie nie przekonały. Siódemka w dużej mierze za grę Bradley'a, był tak genialny jako alkoholik, w tych posklejanych, tłustych włosach, że czułam na jego widok obrzydzenie przez cały film.