Bob Refelson słynie z bardzo prostych, nieskomplikowanych filmów. To jego zaleta oraz przekleństwo jednocześnie. Dlatego filmy udają mu się bardzo różne, od przeciętnych i słabych, aż po bardzo dobre. W tym wypadku mamy do czynienia z tą pierwszą kategorią.
"Niedosyt" to po prostu zwyczajny film, o zwyczajnych wartościach. Mamy tutaj pokazaną przyjaźń i miłość które zostają wystawione na próbę i mnóstwo prostych rozwiązań. Pierwsza godzina to taki melodramat, który broni się głównie aktorstwem.Jeff Bridges, Sally Field i Robert Englund to główne zalety tego dzieła, zagrali wyśmienicie i dodali nawet bezczelnie nierealnym scenom prawdziwości. Druga połowa filmu jest dziwna, gatunkowo nie da się jej jasno sklasyfikować. Sceny na siłowni z prostytutkami, oraz marsz "koxxów" na miasto wydają się wyjęte z jakiejś beznadziejnej komedii, na prawdę zaniżają bardzo wartość filmu. Natomiast fragmenty z przyjęcia oraz imprezy country to chyba najlepsze momenty tego dzieła.
Generalnie jednak ten film to raczej średni dramat, warto go zobaczyć tylko dla obsady.