Recenzja p. Pietrzaka pt. "Dzikie zwierzęta" tchnie profesjonalizmem i dowodzi umiejętności umieszczenia dowolnego obiektu na tle filmoznawczym. Niestety, dodaje przez to wartości filmowi, na którego opis tak sprawny krytyk nie powinien marnować tyle miejsca. Autor jest zaiste człowiekiem dobrej woli - domyśla się głębokiego drugiego dna, przesłania egzystencjalnego, jakiejś analizy psychologicznej stopniowego "zezwierzęcenia" pary głównych bohaterów. Przypisuje scenarzyście i reżyserowi intencje, które moim zdaniem nigdy nie postały w jego głowie, pustej jak amerykańska dynia na Halloween. Zacięta płyta, zbliżenia na płatki róż, ciepłe światło, gorące łzy na policzkach Liv Tyler - jeśli to zwodzi nawet specjalistów, jeśli przez takie chwyty boimy się przyznać, że nie rozumiemy fabuły, zamysłu i przesłania, bo NIE MA CZEGO ROZUMIEĆ - to jak mają się bronić przeciętni widzowie, którzy często kierują się recenzjami filmwebu?
Pozostaje mi wołać - nie kupujcie biletów na tę mizerię.
Z grupą przyjaciół po wyjściu z sali skonstatowaliśmy, że wydaliśmy łącznie 96zł na obejrzenie filmu tak słabego, że aż trudno nam było w to uwierzyć, dopóki nie pojawiły się napisy.
Wydanie ich na popcorn i spożycie we foyer byłoby mniejszą stratą.