Obejrzałem do końca z filmoznawczego obowiązku. Trudno mi wyobrazić sobie bardziej manieryczne dzieło. Nie ma tu jednej bezpretensjonalnej sceny, każdy kadr musi być obładowany toną taniej filozofii, symbolizmu, metafizyki i łez. Bohaterowie cały czas płaczą i łamiącym się głosem wieszczą widzom banał za banałem. Nawet lepsze sceny giną pod takim zalewem patosu. Wiem, że film nie jest adaptacją książki (Terakowska napisała "Ono" luźno opierając się na pomysle Szumowskiej), ale wersja literacka jest dużo bardziej godna polecenia.