Gdy w 2014 pojawił się horror Ouija byłem bardzo uradowany. Temat diabelskiej tabliczki wydaje się mało eksponowany w kinie grozy i fajnie, że ktoś wreszcie się zabrał za niego. Niestety Ouija minęła się z moimi oczekiwaniami w sposób bolesny. Mimo wszystko postanowiłem dać szansę prequelowi historii.
Ouija: Narodziny zła opowiada historię matki i dwóch córek, które "zawodowo" zajmują się kontaktem z duchami. Kobiety wkrótce do swojej pracy włączają tabliczkę Ouija i się zaczyna...
Kurde, naprawdę chciałem, aby powstał przyzwoity horror. I takie też wrażenie odniosłem na początku. Spodobało mi się przeniesienie akcji do lat 60-tych i już byłem pewien, że wyjdzie coś fajnego, potem pierwszy seans z tabliczką... I gdzieś w tamtym momencie wszystko zaczęło się psuć. Sam wątek opętania wydaje się mało realistyczny, trudno uwierzyć w zachowanie matki oraz księdza starającego się pomóc. Aktorsko jedynym i niewielkim plusem filmu jest młodsza z córek. Nie podobał mi się sposób straszenia, tabliczka, korzystanie z niej wymagają jakiejś kameralności, tajemnicy, napięcia, ale z jakiegoś powodu zrezygnowano z takiego przedstawienia grozy i zdecydowano się na agresywne, głośne i szybkie sceny, które bardziej budzą irytację niż lęk. Pomijając już nietrzymającą się kupy historię, nie podobał mi się także wygląd duchów/demonów, które miały chyba przypominać diabełka z Naznaczonego, ale nie do końca się to udało. Film leszy od części pierwszej, ale nadal to nie jest to, na co liczyłem. Pozostaje mieć nadzieję, że kolejny film o Ouija (nieważne, czy w tej serii, czy innej, nowej) będzie lepszy.
5/10