Z początku wydawał mi się niezbyt ciekawy i tak naprawdę o niczym. Ot, historia dwójki młodych chłopaków i dwóch dziewczyn, którzy spędzają czas na pracy, by wieczorami prowadzić rozrywkowy tryb życia. Ale jedno, na pozór błahe wydarzenie doprowadza do przełomu w życiu całej czwórki. Otóż po nocy w której jeden z bohaterów, Chris, zaciąga do łóżka nowo poznaną, szwedzką dziewczynę, spóźnia się do pracy a poirytowany szef po krótkiej wymianie zdań, zwalnia chłopaka. Przyjaciel podsuwa Chrisowi pomysł, by całe wydarzenie zgłosić do związków zawodowych. I tak rozpoczyna się kilkutygodniowa walka Chrisa z byłym pracodawcą, podczas której obaj chłopcy wraz z dziewczyną Chrisa, oraz Szwedką przeświadczoną o jego wolnym stanie barykadują się w mieszkaniu służbowym żądając wymówienia i pieniędzy za zaległe nadgodziny. Nieprzemyślana decyzja Chrisa odciska piętno na wszystkich uczestnikach strajku i prowadzi w końcu do rozpadu grupy.
To film o ruchu hippisowskim lat 70-tych – buncie młodego pokolenia, jego ślepą wiarą w sprawiedliwość, beztrosce i nieprzywiązywaniu wielkiej wagi do swoich czynów. Liczy się tylko tu i teraz, jesteśmy razem, więc cieszmy się sobą. Nie przejmowanie się konsekwencjami swoich decyzji prowadzi w końcu, że Chris wraca do punktu wyjścia, walkę z systemem okupiwszy wcześniej stratami po swojej stronie. Ale z drugiej strony bohaterowie spędzili uprzednio kilka wspaniałych, beztroskich tygodni (choć nie obyło się bez łez) o których większość z nas często marzy. Uwolnienie od reszty świata, pieprzenie systemu i przejście na hippisowski styl życia – pełna wolność godna sloganów wprost z Ameryki. Cały czas coś wbija się ludziom do głowy. Określone zasady, reguły gry. Czasem można mieć tego dosyć i wyjąć te cudze palce z głowy.