Szerze mogę powiedzieć iż ta wersja filmu jest zadziwiająco słaba.
Obejrzałem dzisiaj dla porównania wersję z Arnim i muszę przyznać iż film z 1990 roku nie dość iż fabularnie bardziej trzyma się kupy to jeszcze i efekty (mimo że skromne i nie z naszego wieku) to jednak są lepiej zrobione, bardziej dopracowane i do tego w naprawdę dobrych momentach filmu.
Oczekiwałem po nowej wersji czegoś znacznie lepszego niż to co dostałem - plastikowe laski zachowujące się bardziej sztucznie niż sztuczna głowa z poprzedniej wersji...
Sceny walki są ciekawe choć mało w nich realizmu: laska bije się z kolesiem o 20-30kg cięższym i po potężnym ciosie z piąchy od gościa wstaje i bije się dalej - o zgrozo NIE MA NAWET ZACZERWIENIONEGO POLICZKA!!!!!!!
A już dobiło mnie jak podobno ranna w głowę bohaterka jest opatrywana przez głównego bohatera który UWAGA - ŚCIERA JEJ RANĘ GŁOWY!!!!
Makijarz bohaterów w wersji z 1990 BYŁ O NIEBO LEPSZY I BARDZIEJ KONSEKWENTNY.
Podsumowując:
Laski są jak z piosenki Aqua: I'm a barbie girl - wszystko jest z plastiku nawet ich gra.
Callin - gra siebie czyli poraz kolejny zakochanego renegacika, trochę niegrzecznego chłopca takie nie wiadomo co - zero prawdziwego macho!
Efekty specjalne pościgów są na dobrym poziomie, wizualnie film jest ok poza niedoróbami w stylu braku sińców czy samościerające się rany głowy :)
Jeśli lubicie dobre kino z fabułą która trzyma się jakoś całości i nie przecieka przez palce coraz to nowszymi rewelacjami i cudami rodem z Kany Galilejskiej to nie polecam.
Dla efektów też nie warto iść, nie zapierają tchu.
Film oceniam na max MOŻE BYĆ z ukierunkowaniem na MIERNY...
W pełni się zgadzam z Twoją recenzją. Ze względu na pierwowzór, uważam, że nowszą, odświeżoną wersję, potraktowano po macoszemu, a wręcz jestem w stanie stwierdzić, iż powstanie tej pozycji miało na celu wypromowanie paru "gwiazdeczek". Efekty były fajne, ale nie warte biletu do kina. Fabuła to konkretne nieporozumienie. Po kilku dniach po filmie uważam, że ocenę jednak dałam za dużą.
Tak, te zanikające rany oraz bohaterki bez mięśni walczące niczym wyjęte z zajęć krav magi to kompletne dno. Sharon Stone o wiele lepiej i realniej zagrała żonę głównego bohatera. Już nie wspominając o Melinie (w kinie tylko jej imię wywołało jakąś reakcję publiczności), która w wersji z 1990r. miała rolę napisaną bardziej realistycznie - jak na kobietę przystało.
W każdym razie, oglądając obie wersje można zobaczyć jak, w niekrótkim czasie, zmienił się obraz postrzegania gry aktorskiej, fabuły, samych aktorów i podejścia merytorycznego do robienia filmów. Czy dobrych, niech każdy sam oceni :-)