Przepraszam za siermiężny tytuł, ale ta fraza z popularnej niegdyś, a jakże nieskomplikowanej piosenki biesiadnej przypomniała mi się automatycznie po zobaczeniu filmu, dalej nie piszę, żeby nie zdradzać fabuły... w każdym razie w założeniu Freudem miało dawać...: mamusia, z mamusią, o mamusi itp, itd. No nie ma rady, trzeba coś z tym zrobić!!
Widziałem film na wczorajszym pokazie w Kijów-Centrum; film raczej dla fanów "koterszczyzny" (do których się nie zaliczam); tyle tylko, że mniej śmieszny niż np. "Baby są jakieś inne". Dla mnie rzecz nie tylko nie była zabawna, ale balansująca na pograniczu dobrego smaku. To oczywiście kwestia gustu. Lata 60-te przedstawione dobrze w scenografii, za to bez pojęcia w sprawach obyczajowych i realiach życia.
Aktorstwo dobre (podobał mi się zwłaszcza Woronowicz). Niewątpliwym plusem dla niektórych może być pocałunek Gruszki i Kuleszy, ale raczej polecam fanom ozorków nie erotyzmu...
Wniosek całościowy - kolejny film o zakompleksionych, często pijących wódę w (charakterystycznym przechyle) i agresywnych Polaczkach do tego w konwencji filmu "ambitnego" i "współczesnego" (mieszanie chronologii wydarzeń, nieostre zdjęcia, komiksowe wstawki, kontrastowe łączenie stylów muzycznych itp). Jak dla mnie stracone 2 godziny. Mottem filmu może być ostateczna opinia filmowego psychoterapeuty (Dziędziel) sprowadzająca się do życzliwej, żołnierskiej porady: "Musisz ją zerżnąć". Proste prawda? pewnie tak samo reżyser podchodzi do swojej roboty, bo i po co robić coś, co ludzie oglądną z przyjemnością? "Zerżnięty" widz powinien przecież być zadowolony?