Za ten wpuszczający w maliny trailer producent powinien dostać ochrzan, ale i nagrodę. Spodziewałem się lekkiej komedyjki obyczajowej w realiach PRL, czegoś w stylu "Sztos 2" może... To prawda, że na "Pani z przedszkola" prawie wcale nie było salw śmiechu ze strony widowni. Chyba tylko raz czy dwa ktoś tam parsknął śmiechem i tyle. Ale nie o śmiech w tym filmie chodziło. Prawdopodobnie większość ludzi na seansie o 15.00 też szykowało się na komedię - i tu właśnie nagroda dla producenta: za skuteczny zwiastun filmu.
W życiu tak jest, że czasem w sytuacji poważnej zdarza się komuś wybuchnąć śmiechem, bo patosu i powagi jest już za dużo. Podobnie - w sytuacji śmiesznej często kryje się drugie dno, poważniejsze, czy nawet tragiczne. Może dlatego chwile gorzkie w "Pani przedszkola" przeplatane są wstawkami na wesoło. Mamy kąpanie Krzysia przez Tatę, wigilijne świętowanie czy pierwszą randkę rodziców, ale jest też rozpad małżeństwa, które mimo życia razem nie poznało się do końca, choroba Mamy czy iście freudowskie problemy życiowe dorosłego już Krzysia (czyli Ja, czyli Ego).
Mnie osobiście podobała się ta nostalgiczna podróż wgłąb świadomości kilkulatka, wspomnienia z czasów, gdy chodziło się w kółeczku w przedszkolu, a rajstopy opadały nam do pasa, kiedy życie wydawało się prostsze, bo było się małym. Opowieść Krzysia przypomina mi trochę znerwicowane wywody Adasia Miauczyńskiego, którego dysfunkcyjna rodzina wpędziła w problemy natury seksualno-uczuciowej. Jest w tym także trochę Piszczyka, małego-starego, obserwującego oczami dziecka rzeczywistość, ale komentującego ją z poziomu dojrzałego mężczyzny z całą zdobytą wiedzą i bagażem doświadczeń. Kawałek serii "I kto to mówi" też się tu trafił, kiedy Krzyś głosem dorosłego odpowiada w myślach na idiotyczne z punktu widzenia dziecka zarzuty dorosłych - vide: "rozmowa" z Babcią w piaskownicy.
Można oczywiście się zżymać, że nie wszystko wyszło idealnie, że pewne wątki nie zostały należycie rozwinięte, ale... jak już mówiłem - w życiu nie wszystko wychodzi na 100% jak byśmy sobie tego życzyli, więc może to właśnie tak miało być? Że Tata, napędzany dwiema chimerami - chucią i pasją konstruktorską, ucieka od rodziny, aby na łożu śmierci wyznać, że najbardziej jednak kochał Mamę? Że Mama, pozornie spełniona i szczęśliwa, odnalazła się w życiu dopiero po wypadku, który dla wielu byłby końcem świata? Że Pani z przedszkola, tak seksowna i urocza jak Karolina Gruszka, nie obdarzyła uczuciem żadnego mężczyzny (no, może z wyjątkiem opieki nad małym Krzysiem...)?
Szedłem na komedię, wróciłem z komediodramatu, z przewagą dramatu. Mimo wszystko nie żałuję.
"w głąb" świadomości chyba powinno być, nie wiem czemu filmweb usunął możliwość nanoszenia poprawek do własnych wypowiedzi....
Właściwie pod wszystkim mogę się podpisać. Co do przedostatniego akapitu jedynie, co się tyczy ojca - no cóż, kochać też trzeba umieć, to nie są jakieś motylki w brzuszku, tylko uczucie, które zobowiązuje i wiele od nas wymaga, a jeżeli nie mamy odpowiednich wzorców, jeżeli nikt nas tego nie nauczył, to robi się klops. Nasz filmowy tata na pewno takowych wzorców nie miał (patrz rewelacyjna Krystyna Janda :)). Łatwiej jest wówczas uciekać, chociażby w pracę czy pasje, nie mówiąc już o nałogach. Co do mamy, to nie wypadek ją odmienił, ale pani przedszkolanka chyba - "odjechała" po prostu :). No a przecudna, prześliczna, przeseksowna, przekobieca Gruszka? no cóż natury nie da się oszukać - nie podobać się jej chłopy, podobać się kobity :).