Trailer jest znacznie ciekawszy niż cały film. Zresztą z tych 1,5h spokojnie mozna by zrobić 45min bez żadnego wpływu na fabułę czy przekaz. Mnóstwo scen się powtarza, moim zdaniem niepotrzebnie bo nic nie wnoszą. Jest to pierwszy film z którego chciałem wyjść przed końcem i pierwszy na którym widziałem by inni wychodzili przed końcem. Nie polecam, denne kino, bez przekazu, nie śmieszne i nie ciekawe.
Czuję się oszukany: zwiastun filmu sugerował zupełnie inny film - nie mówiąc o tym, że muzyka w tle zapowiedzi (Wanda i Banda "HiFi Superstar" czy jakoś tak) ani razu nie zabrzmiała w filmie; aktorzy wprawdzie wspaniali (bo nie ma Szyca, Adamczyka, i całej tej reszty) szczególnie Janda jako babcia z Bawarii (tu wtręt - oprócz Dziędziela, który jako cham z filmów Smarzowskiego sprawdzał się genialnie, tu jako terapeuta jest kompletnie nietrafionym wyborem i Simlata - który równie dobrze mógłby niepokazują twarzy mówić z off'u, z którego nota bene mówi Morawski - jako dorosła postać Simlata, bądź jego alter ego?!); wracając do poprzedniej myśli - jednak aktorstwo filmu nie ratuje, albowiem ów ma opowiadać wciągającą historię, a ta kuleje na każdym kroku, co podkreśla zamysł Autorów do prowadzenia narracji spoza kadru - główny bohater opowiada to, czego nie widzimy na ekranie - a to już jest żałosne.
Doceniam przywiązanie do szczegółów z epoki (szczególnie w magiczno-realnej scenie kąpieli widać obrzydliwą plastikową białą nakładkę na wannę), chociaż dziwi mnie tablica korkowa na ścianę przedszkola w latach osiemdziesiątych, nawet w krakowskiej Nowej Hucie.
Na szczęście nie płaciliśmy za bilety, gdyż w innym wypadku domagałbym się zwrotu 50% kosztów (bo w sumie wieczór z żoną w kinie był fajny - śmialiśmy się z Państwa Wielkich Polskich Filmowców).
Może ktoś zarzuci mi niezrozumienie filmu (nie rozumiem np. dlaczego świetny swoją drogą Woronowicz na łożu śmierci wygląda identycznie jak na początku znajomości z Kuleszą, a ta wraz z Gruszką w domu opieki społecznej jest postarzona jak się patrzy) - ok, ale po co robić taki zwiastun filmu (czyli jedziemy w stylu przełomu lat 70-80-tych, chamskie żarty na granicy smaku - tak, tego oczekiwałem) a potem pokazać Sztukę, która sypie się dramaturgicznie, widać gołym okiem, że Pan Scenariusz nie wyrabia się w długości (za krótko) i trzeba go jakoś tam łatać nowym udziwnionym wątkiem - usprawiedliwiając to potrzebą terapii głównego bohatera.
Rozpisałem się jak nigdy, ale żółć mi się wylała. Filmowcy! Opowiadajcie ciekawe historie, nawet z narratorem (np. "Chce się żyć"). Filmy mają dawać do myślenia - "Pani z przedszkola" dała mi miejsce do zapłakania nad rzemiosłem (tym razem małą literą) filmowym.