Tak jak wszyscy się określają że film był albo super albo beznadziejny tak dla mnie jest to kolejnych z filmów, którego nie potrafię ocenić dlatego że mam wrażenie że czegoś w nim nie zrozumiałam, że czegoś nie dostrzegłam. Czy za dużo się w nim doszukuję?
SPOILER SPOILER
Dość mocno nie pasowało mi w tym filmie robienie z 3latka takiego "dorosłego". Bardzo bardzo się zdziwiłam kiedy zostało powiedziane że on przy kąpieli ze swoją matką miał już jakieś skojarzenia seksualne (myślałam że dużo rodziców tak robi???), tak samo z panią z przedszkola - że się w niej "zakochał" i podłoże seksualne tego zakochania było też dość mocno podkreślone....
Z takich ciekawszych momentów, takim zwracającym uwagę była wypowiedź o tym jak to po pójściu do przedszkola jesteś już jednym z innych dzieci, tracisz indywidualizm i jesteś więźniem systemu. Tylko było to tak bardzo podane na tacy, no i znów przedstawione w taki sposób że odbiera się jako przemyślenie 3latka - więc ponownie - tak bardzo nie pasuje.
Kolejny moment - nie wiem czy ktoś oprócz mnie zwrócił uwagę na zdanie wypowiedziane przez Kuleszę o latawcach:
"nieważne że spadnie, ważne że pofrunie"
niby to takie proste, metafora też prosta, a jednak dla mnie prowadząca do głębszych przemyśleń.
no i jeszcze jeden moment, na który zwróciłam uwagę to ten, w którym pani z przedszkola pyta się matki czy jest szczęśliwa w swoim małżeństwie. pomyślałam sobie wtedy że takie jedno pytanie może zburzyć jakieś takie ułożone życie, w którym żyje się bez głębszych przemyśleń o tym czy jest się szczęśliwym, aż do momentu kiedy ktoś wprost zadaje pytanie, na które nie potrafisz tak po prostu odpowiedzieć twierdząco. niby też proste i oczywiste, ale mimo to reakcja matki wzbudziła we mnie te przemyślenia.
Więc film ogólnie ma jakieś tam "momenty", na pewno więcej niż te wymienione przeze mnie, ale właśnie nie potrafię dopatrzeć się tego co, i czy w ogóle coś, niesie sobą jako całość... ?
Nie zrozumiałam kompletnie tego motywu z komiksem i wyobrażaniem sobie rodziców jako bohaterów komiksu??? Ktoś? coś?
No i tak samo z tym że młody bohater "wymienił uczucie do żywej istoty na twórczość". Niby fajne, błyskotliwe zdanie (chociaż też ta bystra uwaga nie pasowała do postaci prostego ojca, przez którego była wypowiadana), ale tutaj też tak naprawdę nie potrafię dojść do tego czy chodziło tam o coś więcej? czy tylko o to że młody jest skazany na wypaczenie z uczuć i sam nie chciał się z tym pogodzić, próbując udowodnić ojcu że się mylił?
Tak na szybko:
Mój terapeuta mówi często do mnie: "Wyobraź sobie, że jesteś teraz tym 3-letnim Maciusiem i co chciałbyś powiedzieć dużemu Maćkowi na ten temat czy tamtą sytuację" - i tak to właśnie widzę, tylko zamiast Maćka u terapeuty siedzi Krzysiek :).
Jestem pedagogiem, i to co się tyczy przedszkola (czy też edukacji wczesnoszkolnej) jest niestety prawdą :(. Tylko nieliczni nauczyciele dbają o indywidualizację, dużo się o tym mówi, ale słowa rzadko kiedy idą w parze z działaniem.
"Nieważne że spadnie, ważne że pofrunie" i słusznie, niech Cię prowadzi do głębszych przemyśleń :) . Po to m.in. powstają filmy i książki.
"pomyślałam sobie wtedy że takie jedno pytanie może zburzyć jakieś takie ułożone życie" Jeżeli takie pytanie, może zburzyć jakieś tam życie, to na pewno nie było ono ułożone, poza tym to nie pytanie burzy takie życie, tylko wszystko to co miało miejsce wcześniej w naszym życiu, wszystko to co sprawiło, że nie potrafimy udzielić odpowiedzi na takie pytanie.
Małe dzieci zawsze uważają swoich rodziców, za najlepszych, najfajniejszych, za super (bohaterów), niezależnie jacy Ci rodzice są. Mamy są najpiękniejsze, tatusiowie najsilniejsi. W szczególności o rodzicach nieobecnych, dzieci snują cudowne fantazje. Polecam przepiękną bajkę Sveina Nyhusa "Tato!"
Ojciec nie był taki prosty, po prostu nie potrafił kochać (chyba Cie to nie dziwi, widziałaś babcię Krzysia :)?) - to nie jest wbrew pozorom takie łatwe, gdy nikt nas tego nie nauczy. "wymienił uczucie do żywej istoty na twórczość" - to dokładnie zrobił ojciec, bo tak było znacznie łatwiej. I to jest jedna z niewielu dobrych rad, których udziela swojemu synkowi. Wie ile stracił, ile traci. Smutne.
łoł. dzięki!
w ogóle nie zwróciłam uwagi na to że faktycznie to zdanie o zamianie uczuć na twórczość też bardzo dobrze opisuje samego ojca. i faktycznie teraz bardziej pasuje to że było wypowiadane przez niego.
a o utożsamianiu rodziców z superbohaterami już słyszałam, ale właśnie nie rozumiałam dlaczego akurat ten mały Krzysio to robił, skoro było widać wyraźnie że nie do końca miał o nich dobre zdanie. No i tutaj też dziękuję za wskazanie że chodzi o to że właśnie dzieci to robią - niezależnie jacy rodzice są :) nie przyszło mi to do głowy. (swoją drogą też jest to ciekawe jak idealizują swoich rodziców których nigdy nie znali, jeden z moich byłych chłopaków to robił i nigdy do końca tego nie zrozumiałam).
nie zgodzę się jednak z tym co napisałeś o szczęściu. Życie ułożone - miałam tutaj na myśli głównie życie ułożone w sensie stabilnego. A bardzo dużo ludzi myli stabilizację ze szczęściem. Bardzo wiele osób w ogóle do tego dąży - żeby mieć rodzinę, dziecko, dom, pracę i... żyć stabilnie (?) ja trochę nie potrafię znaleźć odpowiedzi na pytanie 'co potem?'. i właśnie to 'potem' widzę jako ten moment, w którym ludzie przestają się zastanawiać nad swoim szczęściem. mają pracę, dom, "szczęśliwe", ułożone życie i mówią sami sobie "czego mam chcieć więcej?". i wtedy przestają po prostu się nad tym zastanawiać, zaczynają żyć takie "życie jakie jest" biorąc to co przychodzi, to co jest z dnia na dzień z grubsza takie samo - stabilne, bez żadnych przemyśleń, nie pytając się samego o to czy są szczęśliwi często też dlatego że tak jest łatwiej -nie chcą dopuszczać do siebie że nie są szczęśliwi bo zmiana tego wymagałaby od nich pewnego wysiłku. Aż pewnego dnia przychodzi ktoś i pyta wprost 'czy jesteś szczęśliwy'.
Tutaj jest ważna też trudność odpowiedzi na pytanie 'czy jesteś szczęśliwy', bo wiąże się to z samym pojęciem 'co to jest szczęście', ale zawsze można odpowiadać względnie - czyli że jest lepiej, albo gorzej. Jest jeszcze trzecia odpowiedź - czyli 'nie wiem', kryjąca pod sobą po prostu fakt, że jest cały czas (od dłuższego czasu) tak samo - tak że nawet nie potrafisz stwierdzić czy jest lepiej (dobrze) czy gorzej (źle) i uważam, że jest to najgorsza z możliwych odpowiedzi. a przynajmniej w takim samym stopniu jak odpowiedź 'nie', odpowiedź 'nie wiem' jest "nietwierdząca", "niepozytywna", a to w kwestii szczęścia, własnego zresztą, jest raczej czymś niepożądanym. nie chcesz nie móc odpowiedzieć twierdząco na pytanie o to czy jesteś szczęśliwy. może nie powiesz 'jestem nieszczęśliwy', ale za to kiedy 'nie wiesz', możesz powiedzieć 'nie jestem szczęśliwy' i jest to tak samo złe.
Chciałabym tutaj zaznaczyć i podkreślić że nie uważam że jest to jakaś prawda życiowa i każdy tak ma, ale taki zbiór ludzi moim zdaniem reprezentowała postać matki Krzysia, do tego (tak mi się wydaje) że takie złudzenie szczęścia jest bardziej popularne wśród osób właśnie z pokolenia PRL.
A co do Twojego terapeuty - to mam takie pytanie abstrahując w ogóle już od samego filmu, ale wzbudziło moją ciekawość:
taki zabieg "Wyobraź sobie, że jesteś teraz tym 3-letnim Maciusiem i co chciałbyś powiedzieć dużemu Maćkowi na ten temat czy tamtą sytuację"
-czemu to właściwie ma służyć?
-czy Ci się to udaje i czy potrafisz ocenić czy Ci się to udaje? chodzi mi o to że nie potrafię sobie wyobrazić kompletnie, wręcz jest to dla mnie niemożliwym (nie używając jakiejś hipnozy), wcielić się z powrotem w siebie kiedy miałam 3 lata - czyli kompletnie odciąć się od całej wiedzy i doświadczenia które zdobyłam od tamtego czasu i tak po prostu jeszcze ocenić swoje postępowanie teraz.
Nie wiem, chyba że chodzi tutaj tylko o to "co sobie wyobrażałeś jak miałeś 3 lata, jakim chciałeś być człowiekiem" - tylko tutaj znów widziałabym problem z odpowiedzią na pytanie, bo nie pamiętam kompletnie żebym cokolwiek sobie planowała o tym jakim będę człowiekiem.
DZIĘKUJĘ!! Jak miło, że jest jakiś sensowny dialog na forum tego filmu :)
"Dość mocno nie pasowało mi w tym filmie robienie z 3latka takiego "dorosłego". Bardzo bardzo się zdziwiłam kiedy zostało powiedziane że on przy kąpieli ze swoją matką miał już jakieś skojarzenia seksualne, tak samo z panią z przedszkola - (..) i podłoże seksualne tego zakochania było też dość mocno podkreślone...."
Moim zdaniem to nie jest robienie dorosłego - dzieci są naturalnie zafascynowane ciałem, swoim, cudzym, jako takim. Oczywiście 90% ludzi komentujących film jest zbulwersowanych erotyką [osobiście też bym odjęła trochę z relacji kuleszy-gruszki, coby mniej dosłowna była], ale bez przesady.
Chłopcy w przedszkolu podwijają dziewczynkom sukienki, robią głupie żarty. I nie ma to podtekstu perwersyjnie seksualnego, tylko raczej ciekawsko-dziecięcy, niewinny. I wydaje mi się, że w taką stronę zmierzał reżyser, nawet nie ma co się Freudem podcierać, wystarczy poddać się temu oniryczno-wspomnieniowemu klimatowi.
Końcówka komiksowa też mnie trochę zbiła z tropu, chociaż sam zamysł rewelacyjny.
"wymienił uczucie do żywej istoty na twórczość" - zdecydowanie, świetny fragment filmu. W ogóle jest mnóstwo smaczków tekstowych!
Podbiłabym pytanie o efekty takiej pracy z terapeutą. Wyobrażam sobie wcielenie się w siebie-dziecko (notabene, bardziej realistyczne by dla mnie było jakby to nie było 3 a chociaż 4-5 letni chłopiec; przecież z tego okresu mamy najwcześniejsze wspomnienia [uczono mnie, że od 7 r.ż., ale bez przesady, coś tam pamiętamy wcześniej])
ale fascynuje mnie efekt - nie raz próbowałam sama przepracować coś takiego, żeby się "naprawić" i nie wyszło :D
i jeszcze mnie ciekawi czy to zamienianie przeszłości przez bohatera jest jakkolwiek możliwe do wyobrażenia, czy jest kompletnym flow reżyserskim (tak czy siak ciekawy efekt i film od razu bogatszy).
a czy ktoś ma może jakiś pomysł odpowiedzi na moje pytanie o to co film niesie jako całość? :>
albo chociaż jakąś interpretację tego zakończenia?
Moim zdaniem film mówi o rodzinie i jej rozpadzie, mimo szczerego uczucia, które początkowo łączyło rodziców (zresztą ojciec kochał matkę do samego końca, o czym sam mówi). Mówi o nieumiejętności rozmawiania ze sobą, o swoich emocjach, problemach i kłopotach. Ja naprawdę wierzę, że całej sytuacji było można uniknąć, gdyby za wczasu szczerze porozmawiali ze sobą (być może z pomocą specjalisty). Mówi o tym, że nie potrafimy kochać. Że za szybko się poddajemy i nie walczymy o uczucie.
No i mówi przed wszystkim o konsekwencjach tego rozpadu: jaki wpływ ma to na dziecko, jaki wpływ cała ta sytuacja będzie miała na jego dorosłe życie.
Aaa no i pokazuje również, że praca nad sobą, terapia (mimo, że ukazana w krzywym zwierciadle) przynosi spodziewane efekty. Ten uśmiech na twarzy naszego bohatera w ostatniej scenie, pokazuje że już się nie boi kobiet, nie obawia się też uczucia, które powoli się rodzi lub może dopiero się pojawić. W końcu może być szczęśliwy. Wszystko w jego rękach.
Film bardzo aktualny, bo to w dzisiejszych czasach, liczba rozwodów rośnie w tempie ekspresowym, nie chce nam się troszkę chociażby postarać i powalczyć o związek. Rozstać, rozejść się jest bardzo łatwo, tylko zapominamy o konsekwencjach jakie ta decyzja niesie za sobą. Problem najczęściej nie tkwi w partnerze, ale w nas. Nie umiejąc zaakceptować siebie, nie zaakceptujemy nigdy żony, męża i niestety najczęściej też dziecka. Przecież wybierając partnera na całe życie, wiemy co robimy, a przynajmniej powinniśmy. Jednak za chwilę próbujemy całkowicie go zmienić, ulepić i ukształtować go na nowo, na jakiś swój idealny, wyobrażony sposób. Tylko tak się nie da, bo co byśmy nie zmienili, to i tak będzie nam mało i mało. Bo zmian trzeba dokonać w sobie. Smutne, ale niestety tak jest.
No i film pokazuje właśnie, że jest jednak jakieś wyjście, jakaś szansa - praca, praca, i raz jeszcze ciężka praca. Bo takową jest wbrew pozorom terapia. Wiele trzeba wypłakać, wycierpieć raz jeszcze, ale moim zdaniem naprawdę warto. Wiem, że się powtarzam, ale ja osobiście polecam, i film i terapię :).
Polecam i film i TERAPIĘ, bo jak powiedział kiedyś ktoś mądry, nie ma zdrowych, są jedynie chorzy i zdrowiejący :). I wówczas można spojrzeć na film z pewnym dystansem i przymrużeniem oka :). I wówczas film jest naprawdę zabawny :) .
w sumie masz dużo racji, ja mam trochę inny pogląd co do naprawiania związków, no ale tutaj jest mowa o konkretnym przypadku ukazanym w filmie. Tam z tego co zrozumiałam zepsuło się dlatego że mama miała wypadek, a po tym jak wróciła do domu tata oznajmił że kogoś sobie znalazł - bardzo trudno jest uznać że w tym wypadku rozmowa by pomogła... (?) raczej ukazało że uciekł sobie od problemu żony inwalidki...
co do wpływu na dziecko, też trochę inaczej to widzę - zrozumiałam że jego problemy są spowodowane samym faktem zamieszkiwania z rodzicami w jednym pokoju i tym że był świadkiem wielu sytuacji których nie powinien był być plus odniosłam wrażenie, tak go przynajmniej kreowali, że urodził się już jakiś dziwny - do 3 roku życia nie powiedział ani słowa.
Uważasz, że problem rozpoczął się wraz z wypadkiem mamy? Kochamy się, jest cudownie i nagle trach, koniec, bo żona nie może chodzić? To na czym opierał się ten związek???? Sprawa zaczęła się już dużo wcześniej, podejrzewam że zaraz po pierwszym momencie zadurzenia, zakochania się. Gdy wchodzimy w dorosłe życie i chcemy zacząć prawdziwy bliski, intymny związek. "Podstawowym zadaniem egzystencjonalnym młodego dorosłego jest intymność. Dotąd rozwój człowieka dążył do wykształcenia tożsamości, zaś jej uformowanie umożliwia odnalezienie się w tożsamości drugiego człowieka, bez porzucania się czy sprzeniewierzania się własnej. Intymność daje więc okazję spostrzegania siebie i swojej przyszłości w kontekście innej osoby, wymagając od jednostki liczenia się z jej potrzebami oraz gotowości do poświęceń na jej rzecz i na rzecz związku, jaki wspólnie tworzą. Wzrost bliskości dokonuje się za sprawą trzech elementów relacji:
• zaangażowanie – ilość czasu poświęconego dla związku (działanie oraz myślenie o nim), dobrowolne zobowiązania,
• akceptacja – przyjęcie inności, odmienności drugiego człowieka, dawanie partnerowi bezpieczeństwa do ujawnia się, podwyższanie jego samooceny,
• troska – zainteresowanie sprawami partnera, wspieranie go w trudnych momentach." (ten cytat pochodzi z moich notatek, na podstawie książki „Psychologiczne portrety człowieka” pod redakcją Anny Izabeli Brzezińskiej). A w tym przypadku nie ma mowy o żadnym z tych elementów (ze strony ojca). Zaangażowany to one jest w latawce, nie akceptuje żony i stąd chociażby pomysł klubu swingerskiego czy zdrady. O trosce też nie ma mowy. To już wówczas żona powinna zacząć rozmawiać o swoich emocjach, o smutku, odrzuceniu i braku ciepła i miłości. Niestety tak się nie dzieje, żona znajduje sobie inny obiekt, w postaci Pani Przedszkolanki, gdzie otrzymuje wszystkie te elementy. Ja jej się nie dziwię, aczkolwiek zabrakło mi tej walki o związek, bo przecież co było widać na ekranie kochali się z początku (piękna scena gdy tato filmuje mamę jadącą na rowerze). Miłość to też praca, wymaga od nas troszkę wysiłku, ale gra warta jest przecież świeczki.
A co do dziecka - według najnowszych badań, rozwód jest bardziej traumatycznym przeżyciem dla dziecka, niż śmierć jednego z rodziców. Niestety, też nie chciało mi się w to wierzyć ale takie są fakty. Po śmierci, po jakimś czasie, wszystko da się ułożyć, a po rozwodzie niekoniecznie, dziecko wciąż może być rozdarte i zagubione i nieszczęśliwe. Co prawda inne badania mówią, że nie sam rozwód jest tak traumatyczny, jak okoliczności w jakich rozstają się rodzice, a jak to wygląda to dobrze wiemy. Nie potrafią się porozumieć będąc "razem", to jak mieliby to zrobić rozstając się.
Inna sprawa, jak ma się czuć dziecko, gdy dwie najukochańsze osoby w jego życiu, nie tylko nie potrafią się dogadać, ale również, nie znajdują czasu dla swojej pociechy. Tato ma to kompletnie gdzieś, bo modele latające są tylko ważne, "to sprawy dla kobiet". A mama również zamiast dać więcej ciepła i miłości dziecku, to ratuje siebie w objęciach przedszkolanki. W sumie po części robi dobrze, ale w międzyczasie zapominając troszkę o dziecku. Całą uwagę przelewa na obiekt swoich westchnień, a dziecko pozostaje niestety same z problem i własnymi emocjami. No może nie same bo ma babcię, ale dajcie spokój to chyba jeszcze gorzej. Bo babcia jedyne co robi, to zaniża i tak niską samoocenę dziecka. To samo zrobiła wcześniej ze swoim synem, i efekty widzimy na ekranie. Musztra i poniżanie dziecka to nie jest wychowanie. Krzyś nie słyszy nic dobrego od rodziców czy babci. Ciągłe krytyczne uwagi na temat jego „inności” – i to jest właśnie ten brak akceptacji własnego dziecka.
Także jak widzisz tych problemów jest znacznie więcej.