"Paranoid Park" to historia zwykłego nastolatka, fana jazdy na deskorolce, wiodącego przeciętne życie gdzieś w Stanach Zjednoczonych. Jego rodzice się rozwodzą, a dziewczyna z którą jest (tylko dlatego bo ona tego chciała), myśli wyłącznie o seksie. Chłopak pisze pamiętnik i jednocześnie jest narratorem całego filmu. Filmu, który przez gruzełkowate zdjęcia Christophera Doyle’a i dziwny dobór piosenek jest obrazem wyjątkowo chłodnym, zimnym i wyciszonym.
Podobnie jak w przypadku "Gerry" także i w tym filmie Van Santa od akcji, bardziej ważny jest klimat jak i obrazy przedstawiane w filmie. Bo "Paranoid Park" to film do przeżycia, a nie zobaczenia, w którym liczy się atmosfera i to jakie emocje on w nas wywołuje. Bo czy ta prosta historia - wzbogacona momentami jedynie o zaburzoną chronologię - się czymś specjalnym wyróżnia? Czy różni się od zwyczajnego, szarego życia? Niektórzy pewnie powiedzą, że to film o niczym albo, że można go streścić w dwóch zdaniach. To prawda, ale u Van Santa nawet taka zwyczajna historyjka jest wciągająca, intrygująca i warta zobaczenia. Szkoda jedynie, że zakończenie trochę siada, a właściwie w ogóle go nie ma i film w pewnym momencie się ucina, tak jakby twórcy zabrakło taśmy na te kilka dodatkowych minut.
7/10