Bardzo lubię Mela Gibsona, ale ostatnie amerykańskie filmy historyczne nie tylko opowiadają jakąś historię zwykłego człowieka na motywach historii, ale jednocześnie stanowią moralizatorską gadkę. Film ten obfitował, niestety, w wiele patriotycznych i wzniosłych przemówień bohaterów na temat wolności i równości - zwłaszcza w czasach dzisiejszej nietolerancji Ameryki dla odmienności i obcokrajowców - tak odbiegających od rzeczywistości. Jakie to piękne, że bohaterowie po zamordowaniu poddających się Anglików stwierdzają, że będą budować nowy, lepszy świat! Wolny świat równych ludzi! Jakby tego było jeszcze mało ich flaga to po prostu panaceum na wszelkie problemy i rozterki!

Gdyby wyciąć ten nadmiar napuszonej dufności i odmóżdżania, film byłby znośniejszy. Nie znoszę tak bezczelnego prania mózgu, a Amerykanie się w tym lubują...

Poza tym akcja ciekawa i wartka, dość wciągające są losy głównego bohatera i jego rodziny, choć bardzo łatwe do przewidzenia.