Swiezo po "lekturze" filmu mam z kazda chwila bardziej mieszane uczucia. Poczatkowa negacja ustepuje zauroczeniu. Trudno jednak o obiektywizm z mojej strony, bo seans filmowy byl dla mnie rodzajem eksperymentu. Pisze eksperymentu, bo obrazy filmowe mieszaly mi sie obrazami mojego polsnu, co sie chyba swietnie wpisalo w formule filmu, ktory dla mnie wlasnie jest zapisem snow (wielu). Sny maja swoje korzenie w rzeczywistosci i po odpowiedniej ich interpretacji mozna sie czegos z nich o nas samych dowiedziec. Tak samo ten film mowi w zasadzie o zwyklych rzeczach (frustracji z powodu utraty pracy, "bezinteresownej" przemocy, potrzebie milosci, wyrzutach sumienia i nienaprawialnosci pewnych bledow oraz o calej masie innych codziennych spraw), calosc zas podlana jest groteskowo-surrealistycznym sosem, co w tym przypadku stanowi o jej atrakcyjnosci. To chyba jeden z tych obrazow, ktory po jakims czasie zaczyna dojrzewac gdzies w glowie.