Wczoraj (10 lutego) żona zrobiła mi prezent imieninowy (w połączeniu z nadchodzącymi Walentynkami) i zabrała mnie do kina.
Mamy utarte, że kto kogo zaprasza ten wybiera seans. Był do wyboru jakiś katastroficzny z tornadem w tle i ...polska komedia romantyczna.
Zdałem się zatem na wybór żony i jej koleżanki która wybrała się z nami zabierając swojego męża.
Jakie są polskie komedie romantyczne ostatnich lat?
Chyba nie trzeba objaśniać. Romantyzm może i w nich jest, ale żeby się śmiać to trzeba być po gazie rozweselającym.
Podobne nastawienie towarzyszyło mi zatem przy filmie który wybrały dziewczyny - "Planeta Singli".
Najpierw pomyślałem sobie o tytule, doszukując się jakiegoś przekazu podprogowego ze strony żony...
Następnie spojrzałem na obsadę. Standardowy zestaw, ale z ładną główną bohaterką którą niespecjalnie kojarzyłem. Tak naprawdę połowy obsady nie trawiłem. W sumie bez zastrzeżeń do ich gry aktorskiej, ale z racji mojego zaangażowania w politykę. No ale kto się interesuje polityką i słyszy takie nazwiska jak Stuhr, Bujakiewicz albo Karolak, to wie o co biega. Książkiewicz nie lubię bez względu na jej poglądy polityczne, a Stenka (kiedyś ją lubiłem) niestety kilka lat temu zaczęła grać mniej więcej czterema tymi samymi minami twarzy i przestała mi się podobać, choć trzeba przyznać, że w tej roli nie miała specjalnego wyboru. Stuhrowi może nawet proPOwski fanatyzm bym wybaczył, bo naprawdę jest dobrym aktorem, ale Pokłosia nie zapomnę do końca życia. Karolak po włażeniu w tyłek Komorowskiemu i PO i chamskiej krytyce drugiej strony, jednak powoli odzyskuje w moich oczach... przynajmniej aktorsko.
Nie mniej jednak zasiadłem w fotelu z nastawieniem co by nie mówić "zdystansowanym". Pierwsze minuty filmu standard polskich "komedii romantycznych", ale jak się okazało im dalej w las tym więcej grzybów (uwielbiam grzybobrania :) ). Nie będę tutaj spojlerował i się rozpisywał, ale to pierwsza komedia od lat kiedy faktycznie kilka razy się zaśmiałem (ze trzy razy nawet głośno :).
Rekomendacją niech będzie fakt, że mniej więcej ostatnie 40 minut siedziałem z zaciśniętymi ostatnimi resztkami woli zwieraczami, a jednak nie wyszedłem. Nie posłużyło mi ani duże wiadro Coca Coli, ani koryto Nachosów z sosem serowym, który śmierdział jak skrobane pięty teściowej.
Ostatni raz tak bardzo chciało mi się siku w 1996 na warcie w Dąbrówce przed Piasecznem... a to już naprawdę musi o czymś świadczyć.
Mam nadzieję, że Lemingi i KODowcy przeżyją bez komentarzy do części mojej recenzji ocierającej się o politykę. Pokażcie klasę, że jesteście ponad to ;)
Polecam:
Planeta Singli 2016