PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=7987}

Po tamtej stronie chmur

Al di là delle nuvole
6,7 2 548
ocen
6,7 10 1 2548
4,6 5
ocen krytyków
Po tamtej stronie chmur
powrót do forum filmu Po tamtej stronie chmur

Co to w ogóle było?!

ocenił(a) film na 1

Jak dla mnie banał opakowany dla niepoznaki w sreberko pseudofilozoficznej powiastki. Poza tym nudny, pretensjonalny, silący się na oryginalność i przeintelektualizowany (albo raczej chcący stworzyć takie wrażenie, bo aby zasłużyć sobie na zarzut przeintelektualizowania trzeba jednak bądź co bądź mieć coś wartościowego do powiedzenia; pustka nie może być przeintelektualizowana).

Dla nastolatka może i jest to odkrycie. Ach, cóż za wysublimowanie, w przeciwieństwie do tych wszystkich sensacji, którymi zachwycają się jego mało wyrafinowani znajomi! Taaak, tylko że między dobrym ambitnym kinem a kinem kiepskim, które usiłuje być kinem ambitnym jest spora różnica. Ale mało kto zauważa czasem, że król jest nagi (zwłaszcza, gdy działa magia wielkich nazwisk). Bywa, że wystarczy udziwnić film maksymalnie, powtykać tu i ówdzie pseudofilozoficzny bełkocik, odpowiedno wszystko wystylizować i efekt murowany.

A przecież te wysiłki, żeby ten w gruncie rzeczy komercyjny gniot wyglądał na ambitne kino, widoczne są gołym okiem! W każdym epizodzie występuje ładna aktoreczka, koniecznie - bez względu na to czy wymaga tego scenariusz czy nie - rozebrana w którymś momencie od stóp do głów. No cóż, może to fascynacje erotyczne dziadzia reżysera, ale w takim razie niech takimi pozostaną; nie udawajmy, że to coś więcej niż chęć pokazania rozebranych panienek i kilku scen erotycznych, ktore notabene miały w sobie tyle uroku i napięcia co zaloty żółwi.

O samych historiach szkoda nawet wspominać. Wydumane, pretensjonalne, niewiarygodne, nadęte. Niejaki urok ma ostatnia, głównie z uwagi na ciekawą puentę, choć po prawdzie można się było z łatwością jej domyślić. Jak dla mnie - stracony czas.

ocenił(a) film na 7
Diana

Może niektórym ten film się na prawdę podoba. Inni tylko mówią, że im sie podoba bo jest taki "nietypowy", więc oni tez stają się oryginalni tylko przez to, że są wielbicielami tego filmu.

Ja nie nalezę ani do jednej, ani do drugiej grupy. Jak dla mnie film nużący, przewidywalny i właściwie o niczym. Szanuję ludzi, dla których było to "objawienie" chociaż ich nijak nie rozumiem.

Mirabilisa

A mnie się wydaje, iż przez założycielkę tego tematu przemawia głównie dziwne dla mnie i niezrozumiałe uprzedzenie wobec Antonioniego... Kilka scen, sposob prezentowania świata i forma użyte przez Antonioniego wespół z Wendersem przywodzi momentami Trzy Kolory Kieślowskiego czy chocby Podwójne życie Weroniki (rzecz jasna nie tylko przez obecnosc Irene Jacob). Czy wobec tego ostatnie fabuły Kieślowskiego to pretensjonalne próby ubrania komercji w płaszczyk błazeńskich izmów?

Szczerze wątpię.

Czy erotyzm jest zły? Czy piękno jest złe? Przecież to piękno inspiruje, piękno pobudza, czy używanie "ładnych" osób musi świadczyc o zamiarze komercji? To jakiś absurd... Sceny erotyczne w filmach szokują chyba tylko tych, dla których erotyka to jakaś zamknięta dziedzina, zakazana i zepchnięta w otchłań innych tematów tabu. Sztuka musi odzwierciedlac rzeczywistosc choc w drobnym calu, a czym jest erotyka i pasja kochania aniżeli rzeczywistością?

Myślę, że jeśli już coś się komuś nie podoba, nie musi to byc podstawą do wystawiania zupełnie nieobiektywnych osądów. Ja sam za nastolatka się już nie uważam, wszyscy moi znajomi nie zachwycają się bynajmniej sensacjami, wobec czego moje "wysublimowane zainteresowanie" Antonionim nie zrobi na nich wrażenia, ponieważ oni sublimują się Bergmanem, Fellinim czy wspomnianym Kieślowskim.

Ja tamtych autorów znam już prawie na wskroś, a Antonioniego wcale. Choc dzięki temu filmowi mam ogromną ochotę na zmianę tego stanu rzeczy.

ocenił(a) film na 1
the_boutique

Przede wszystkim mam prośbę - jeśli decydujesz się podjąć polemikę, staraj się odnosić tylko i wyłącznie do tego, co ktoś faktycznie napisał. Grzebanie w poszukiwaniu drugiego dna jest trochę nie na miejscu. Chodzi mi głównie o to: "A mnie się wydaje, iż przez założycielkę tego tematu przemawia głównie dziwne dla mnie i niezrozumiałe uprzedzenie wobec Antonioniego..." Skąd taki pomysł? Jest równie nieuprawniony, co możliwy do zastosowania w przypadku każdego skrytykowanego dzieła. Bo zawsze za krytykowanym dziełem stoi jego autor. Nie znam Antonioniego osobiście; nie widziałam też wielu jego filmów, nie mam podstaw, by mieć jakiekolwiek uprzedzenia wobec niego. Chyba że uznamy, iż - ponieważ każde dzieło ma autora - krytykując dzieło, krytykujemy autora, ale wówczas Twój zarzut musi odnosić się do wszystkich bez wyjątku recenzentów i wyrazicieli opinii o dziele.

Dalej piszesz: "Czy erotyzm jest zły? Czy piękno jest złe?". Czy ja tak napisałam? Jeśli wczytasz się w moją opinię powyżej, zauważysz, że chodzi mi tylko i wyłącznie o to, by nagość i erotyka w filmach miała faktyczne *uzasadnienie* w fabule. Pokazanie w niemal każdym epizodzie (wyjątek - ostatni, ale inaczej być z racji fabuły nie mogło) rozebranej panny, czasem tylko po to, by przez chwilę "tak jak ją Pan Bóg stworzył" mogła w zadumie powyglądać przez okno nasuwa podejrzenie, że nie chodzi o nic innego, jak o wypromowanie aktoreczek, jak o pokazanie nagości dla samej nagości. Czy zatem erotyzm jest zły, czy piękno jest złe? Oczywiście, że nie! Rzadko co jest samo w sobie złe lub dobre, zły lub dobry może być natomiast sposób w jaki się czegoś używa. I o tym tylko pisałam.

"Sceny erotyczne w filmach szokują chyba tylko tych, dla których erotyka to jakaś zamknięta dziedzina, zakazana i zepchnięta w otchłań innych tematów tabu." - gdzie napisałam, że sceny erotyczne mnie szokują? To znów Twoja nadinterpretacja. Pomijając fakt, że sceny erotyczne w tym filmie wywołują jedynie ziewanie (golizna - szczególnie w nadmiarze - jest mało emocjonująca; to, co nie pozostawia nic wyobraźni, staje się szybko nudne), absolutnie mnie one nie szokują. Więcej - lubię ładnie pokazane sceny erotyczne, ale one muszą czemuś służyc! Np. taka właśnie scena w "Czekając na wyrok" jest bardzo odważna, ale mnie absolutnie nie razi, ma jak najbardziej uzasadnienie w fabule. To samo z nagością np. Moniki Bellucci w "Malenie" - ma sens, jest wręcz nieodzowna!

I jeszcze jeden cytat z Twojej wypowiedzi: "Myślę, że jeśli już coś się komuś nie podoba, nie musi to byc podstawą do wystawiania zupełnie nieobiektywnych osądów." - każdy sąd jest w jakiś sposób nieobiektywny, bo jest Twój, przefiltrowany przez tylko Twoją wrażliwość, Twoje oczekiwania i Twoje preferencje. Absolutny obiektywizm jest fikcją.

Diana

Pisząc, iż dostrzegłem jakieś Twoje uprzedzenie do Antonioniego, nie opierałem się tylko i wyłącznie na moim odczuciu. Gdy przeczytasz sobie jeszcze raz pierwszy akapit Twojej wypowiedzi, może zauważysz wyjątkową niechęć wymierzoną dość ad personam, a nie tylko przedmiotowo - w sam film.

W sprawie moich uwag co do piękna i erotyzmu. Broniłem tego pierwszego, ponieważ dałaś stanowczo do zrozumienia, iż wstawianie pięknych aktorek do filmu miało na celu podniesienie walorów filmu. Mogę również wkleić cytat, aby zachować podobny poziom retoryki wobec Twojej odpowiedzi: „A przecież te wysiłki, żeby ten w gruncie rzeczy komercyjny gniot wyglądał na ambitne kino, widoczne są gołym okiem! W każdym epizodzie występuje ładna aktoreczka, koniecznie - bez względu na to czy wymaga tego scenariusz czy nie - rozebrana w którymś momencie od stóp do głów.”
Nie podoba mi się po prostu sugestia, iż "ładne aktoreczki" muszą koniecznie sugerować ambitne kino, tudzież świadczyć o komercyjności filmu, która to komercyjność, nawiasem mówiąc, również jest w wielu przypadkach pojęciem względnym i na Twoim miejscu nie używałbym tego twierdzenia w tak pewny i skonkretyzowany sposób.
Co do ich nagości... Błagam :) Przecież chyba widać wyraźnie, że roznegliżowane kobiety to składowa część filmu... Nie rozumiem po co dopatrywać się w tym jakichś trików marketingowych... Czy taki sam zarzut postawiłabyś wobec Trzech kolorów Kieślowskiego? Stwierdziłabyś po prostu, że – niezależnie czy wymaga tego scenariusz czy nie – co chwilę widać jakieś czerwone / niebieskie / białe akcenty? Przecież to absurd – nagość kobiet była utrzymaniem pewnego logicznego kanonu występującego w poszczególnych epizodach. Swoisty lejtmotyw. Tak samo w każdym epizodzie mógł ginąć człowiek lub płonąć wieżowiec.
Poza tym, piszesz, iż sceny nagości nie miały uzasadnienia w fabule... Przepraszam, czy każda z tych kobiet, które się rozebrały, była właśnie w trakcie wiecu wyborczego? W trakcie zakupów? Lub w tramwaju? Nie! Wszystkie były w trakcie zbliżenia miłosnego z mężczyzną... Czy to nie jest wystarczające uzasadnienie nagości w odniesieniu do fabuły?

Zaznaczam, iż nie chcę, pisząc to wszystko, wyperswadować Ci w jakikolwiek sposób uznanie tego filmu za co najmniej wartego uwagi. Moje argumenty odnoszą się jedynie do Twojej krytyki, z której kilka przytoczonych wad jest dla mnie dość kuriozalnych.

Co do Twojego poglądu na temat obiektywizmu (ponieważ jest to po prostu pogląd, a nie fakt), pozwolisz, iż nie będę ustosunkowywał się do tego w sposób poparty przykładem czy uzasadnieniem. Byłaby to utopijna dyskusja.

ocenił(a) film na 1
the_boutique

Czytam pierwszy akapit i wychodzi mi to samo co przedtem: wszelkie odniesienia dotyczą filmu, a nie osoby reżysera. Poza tym powtórzę: za każdym dziełem stoi jego autor. Krytyka każdego dzieła jest w jakimś sensie krytyką autora. To truizm, moim zdaniem niewart dyskusji. Sorry, ale próbujesz mi doprawiać Gębę. :)

Jeśli chodzi o nagość i erotyzm, piszesz (notabene cóż złego jest w "retoryce" wykorzystującej cytaty? Przynajmniej można odnieść się do konkretów, wiadomo na co odpowiadasz i o co chodzi): "Nie podoba mi się po prostu sugestia, iż "ładne aktoreczki" muszą koniecznie sugerować ambitne kino, tudzież świadczyć o komercyjności filmu [...]". Generalizujesz moją wypowiedź. Ogólnie "ładnie aktoreczki" nie muszą być wyróżnikiem komercyjności kina, ale tutaj według mnie są. Z powodów, o których pisałam: są tak naprawdę jedyną wartością tego pretensjonalnego, nużącego filmu. O ile za wartość podnoszącą poziom filmu uznać można nagość jako swego rodzaju sztukę dla sztuki. A nagość jako lejtmotyw to zaiste ładny eufemizm. :)

Dalej: "Poza tym, piszesz, iż sceny nagości nie miały uzasadnienia w fabule... Przepraszam, czy każda z tych kobiet, które się rozebrały, była właśnie w trakcie wiecu wyborczego? W trakcie zakupów? Lub w tramwaju? Nie! Wszystkie były w trakcie zbliżenia miłosnego z mężczyzną..." - chcesz doprowadzić tę polemikę do absurdu? Pisząc "uzasadnienie w fabule" chodzi bardziej o jakieś poczucie obserwatora, że w danym momencie nagości jest zbyt dużo, że jest zbyt nachalnie serwowana, że gdyby jej nie było, film mógłby wręcz zyskać. Wybacz, wyglądanie przez okno nie wymaga rozebrania się. :) Zresztą to "w trakcie zbliżenia" to też nie do końca prawda. A z drugiej strony sceny erotyczne można pokazać prawie bez nagości, a za to tak, że aż dech zapiera. Tutaj to się kompletnie nie udało.

Ależ zachęcam do wyrażenia Twojego własnego poglądu na temat obiektywizmu. :) Czyli czegoś, do czego można starać się wprawdzie maksymalnie przybliżyć, ale nigdy się nie da. :)

Diana

Wybacz, nie chciałem bynajmniej doprawiać Ci czegokolwiek ;) Być może odczytałem Twoją krytykę jako nazbyt nasiloną personalnie (bo przecież za każdym dziełem stoi jego autor) – to mogło być podstawą wysnucia wniosków o Twoim uprzedzeniu.

Nie widzę niczego złego w ustalaniu nagości lejtmotywem. Nie był to, jak piszesz, eufemizm i nie chcę nawet próbować ustalić czego eufemizmem użyty przeze mnie lejtmotyw miałby być ;) Przykro mi, ale z ładnymi aktoreczkami właśnie to dałaś do zrozumienia. I nie odnosiłem się do kina ogólnie, ale właśnie do tego filmu. Ty uważasz, że są (próbą podniesienia walorów filmu), ja uważam, że nie.
Prostując Twoją wypowiedź z nawiasu („notabene cóż złego jest w "retoryce" wykorzystującej cytaty?”) – powiedz mi, proszę, gdzie napisałem, iż jest w takiej retoryce coś złego? (Choć może zastąpmy tu wyraz retoryka dialogiem, trudno przypisywać retoryce cechy wypowiedzi „niegłosowej”)

Nie chcę bynajmniej doprowadzić tej polemiki do absurdu. Dawno ktoś tak nie zaabsorbował mnie na filmwebie, więc, zaiste, mimo tkwienia w swojego rodzaju pojedynku, jest to dość przyjemne ;) Co do „uzasadnień w fabule”, pojmujemy ten zwrot w inny sposób. Być może jest to związane z innym sposobem postrzegania spraw, wynikającym z różnic płciowych między nami. Dla mnie „uzasadnienie w fabule” to ogół zjawisk występujących w filmie, tudzież innej formie wymagającej fabuły, których sens podlega i wynika z tejże fabuły. Dla Ciebie najwyraźniej jest to „jakieś poczucie obserwatora, że w danym momencie nagości jest zbyt dużo, że jest zbyt nachalnie serwowana, że gdyby jej nie było, film mógłby wręcz zyskać”. Ponieważ jednak jest to Twoje subiektywne odczucie, zachowuję prawo do bronienia mojej tezy ;)
Poza tym. Skąd w Tobie ten konserwatyzm? „Wybacz, wyglądanie przez okno nie wymaga rozebrania się” – a czy jest zakazane? Niemożliwe? W kulturze romańskiej występuje większa swoboda zachowań, niż w naszej, konserwatywnej słowiańszczyźnie. Nie byłoby dla mnie niczym dziwnym, że kobieta porusza się nago po domu, będąc w nim sama. Dla mnie ten argument właśnie jest truizmem, z całym szacunkiem.
„Zresztą to "w trakcie zbliżenia" to też nie do końca prawda.” – w takim razie uściślij czy chodzi Ci tu o sytuację generalną, czy też tą przedstawioną w filmie. Z tego, co pamiętam, w filmie były może dwie sceny, w których kobiety były nagie nie uczestnicząc w akcie miłosnym – wspomniane przez Ciebie wyglądanie przez okno oraz przez krótką chwilę nagość kobiety w pierwszym epizodzie, kiedy przebierała się w swoim pokoju.
Jeśli coś pominąłem – mea culpa.

Chciałbym przy tej okazji jeszcze odnieść się do jednego zarzutu, który postawiłaś w pierwszym swoim poście. I tu cytat: „O samych historiach szkoda nawet wspominać. Wydumane, pretensjonalne, niewiarygodne, nadęte.”. Cóż, o ile pretensjonalność po raz kolejny powinna być tylko własnym odczuciem, nie mogącym stanowić ostatecznego i decydującego sądu o dziele w ogóle, o tyle nie zgodzę się z wydumaniem czy niewiarygodnością historii. Wkraczamy w sferę rozważań „stanie się czy się nie stanie” – co jest przecież czystym założeniem, nie podlegającym definicji prawdopodobieństwa. Gdybyśmy mówili tu o „nie stanie się, bo jest niemożliwe”, Twój zarzut byłby pewnie trafiony, ale czyż każda z tych historii nie miałaby szansy wystąpienia w życiu?
Posłużę się drastycznym przykładem, daruj, czy w 1995 ktokolwiek mógłby stanowczo wykluczyć możliwość zniknięcia z powierzchni ziemi dwóch symboli Nowego Jorku? Myślę, że znając amerykańskie zadufanie, stanowczo mógłby. A co się stało potem, wszyscy wiemy.
Także gorąco namawiam do pozostawienia prawdopodobieństwa wystąpienia przedstawionych scen w spokoju.

Co do obiektywizmu. Skoro nalegasz, mogę napisać, iż w moim przekonaniu, jeśli obiektywizm nie istnieje jako cecha charakteru człowieka, to można przecież zachowywać się obiektywnie. Przyznaję Ci rację, iż za każdym razem człowiek ma jakiś pogląd na daną sprawę, co wyklucza z jego myśli możliwość obiektywnego sądu. Zgoda. Ale posiadanie danego poglądu, a zachowanie obiektywności to osobne sprawy. Mogę nie lubić polityków PiSu, ale mogę starać się wypowiadać na ich temat obiektywnie, bez uprzedzeń.
Mam nadzieję, że rozumiesz, iż mój zarzut w stosunku do Ciebie i Twojego braku obiektywizmu, związany był z Twoim uprzedzeniem w stosunku do Antonioniego. Skoro jednak zdecydowanie zabroniłaś mi przyprawiać Ci gębę w tej kwestii ;) Jak sądzę, obiektywizmem już się nie zajmujemy.

ocenił(a) film na 1
the_boutique

Rozrosła nam się ta polemika. :) Mam jednak wrażenie, że z każdą kolejną wypowiedzią dochodzimy do sedna, a przynajmniej do sedna tego, co oponent faktycznie sądzi - a to już i tak dużo. :)

Jeszcze o nagości. "Uzasadnienie w fabule", tak jak Ty je pojmujesz, jest właściwie nie do zakwestionowania. Bo jeśli znajdujesz uzasadnienie dla sceny stania przy oknie nago (powołując się na różnice kulturowe w tym przypadku), to takie uzasadnienie można znaleźć dla dowolnej sytuacji. W ten sposób można naprawdę wybronić dowolny film (no, może oprócz "9 songs", wypożyczenie którego uważam za najgorzej zainwestowane 5 zł w całym moim życiu ;)). Jeśli za wystarczającą przesłankę dla rzeczonego uzasadnienia uznamy nie konieczność zaistnienia danego zjawiska w filmie, a jedynie fakt, że nie jest ono zakazane czy niemożliwe, to naprawdę wszystko da się uzasadnić. Więc - tak - jest to w pewnym sensie kwestia wyczucia i arbitralności. Trudno zresztą o coś innego w sprawach tak bardzo podlegającym gustom jak dzieła kultury czy sztuki.

Co do sytuacji zbliżenia - chodziło mi głównie o to, co już wcześniej napisałam. Scenę erotyczną można zrobić pięknie i ekscytująco bez epatowania golizną. I to jest dopiero prawdziwe mistrzostwo. Nie problem rozebrać dwie osoby i powiedzieć do widza: o, właśnie się kochają. Sztuka pokazać to pośrednio i jeszcze tak, żeby widzowi skoczyło ciśnienie. :) Przypominam sobie z ostatnio obejrzanych filmów taką scenę w "On, ona i on" - tylko pocałunki, a ileż napięcia!

"Wkraczamy w sferę rozważań "stanie się czy się nie stanie" – co jest przecież czystym założeniem, nie podlegającym definicji prawdopodobieństwa." - błąd w rozumowaniu. :) "[...]jeśli układ trwa przez czas dostatecznie długi, to przechodzi przez wszystkie stany możliwe, bez względu na to, jak nikłe są szanse ziszczenia pewnego osobliwego stanu." (to z Lema). :) Więc znów - stosując taką argumentację trudno nazwać jakikolwiek film wydumanym, bo zawsze zachodzi prawdopodobieństwa zaistnienia jakiejś sytuacji. Ale przecież pisząc o niewiarygodności czy wydumaniu fabuły, nie stosowałam tych terminów w sensie ścisłym, pojmowanym niemal matematycznie! Poszczególne sceny, fabuła, zachowania bohaterów wydały mi się dziwaczne, nieżyciowe, pretensjonalne właśnie, z małą szansą zaistnienia w rzeczywistości. Teraz przychodzi mi na myśl, że sposób opowiadania i zastosowane środki wyrazu (bardziej symbole pewnych zachowań niż faktyczne zachowania) przypominały symbolikę teatralną. Właśnie, to chyba to. A przecież teatr i kino rządzą się innymi prawami, stosuje się w nich odmienny styl narracji, zupełnie inne środki i rekwizyty. Być może ten właśnie język rodem z teatru (który w teatrze akceptuję przecież bez zastrzeżeń) tak raził mnie w tym filmie.

Aha, byłam już nazywana zgniłą (!) liberałką, cholernym lewakiem i zwariowaną feministką, ale nigdy jeszcze konserwatystką! :)

Diana

Co do wielkości polemiki - zastanawia mnie, co by było, gdyby kazano nam przemienić owe "wypieki" w prawdziwą - ustną retorykę :) Jak dla mnie, Demostenejskie filipiki bledną ;)

Doprawdy, dość kuriozalnie, czytam wszystkie Twoje riposty z uśmiechem na twarzy (bynajmniej nie z lekceważeniem) - chyba brakowało mi solidnej wymiany zdań, popartej merytorycznie. A nie sprowadzaniem wszystkiego do kwestii "Jesteś debilem i koniec". "O tempora..." itd. ;)
W każdym razie - nie chciałem nadać moim argumentom zbyt generalnej i nieodpartej treści. Zastanawiało mnie, dlaczego tak bardzo razi Cię golizna w tym przypadku. Oczywiście, że można pokazać sceny erotyczne w ubraniach i zrobić je po tysiąckroć bardziej interesujące. Ale pytanie: czy tego właśnie chcieli twórcy? Warto zauważyć, że zrzucanie wszystkiego na tęsknotę za młodocianym popędem "dziadzia reżysera" (szanowna Pani, trochę szacunku dla człowieka, który ma prawie tyle lat, co całe kino ;) ) nie jest też do końca prawdą, ponieważ współautorem scenariusza i zdjęć był Wim Wenders. Kiedy film ten powstawał, Wenders miał 50 lat, co w przeliczniku filmowym nie jest wiekiem wcale zaawansowanym. Zresztą, kiedy ja będę miał 50 lat, też wcale za "dziadzię" uważać się nie będę ;)
Zgadzam się też ponad wszystko z tym, co napisałaś bodaj w pierwszej odpowiedzi do mnie, że sceny erotyczne w ubraniach są ciekawsze, bo wyobraźnia ma pole do popisu. To prawda i popieram, ale wciąż nie pojmuję Twojego oburzenia takim natłokiem golizny. Tak, rozumiem, nie musisz powtarzać tego n-ty raz - można było uniknąć wielu scen rozbieranych i estetyka filmu by nie ucierpiała, a może zyskała. Ale skoro reżyser tak właśnie chciał przedstawić ten film? Myślę, że akurat Antonioniemu czy Wendersowi nie trzeba tłumaczyć, w jaki sposób tworzyć przejmujące, namiętne sceny. I w przypadku tych twórców można naprawdę wierzyć, że był to celowy i zamierzony efekt, a nie wynik pomyłki / niezrozumienia / niezdecydowania.

Przyznaję, że było to wszystko odrobinę "inne", ale chyba przez to, tak bardzo mnie ujęło. Uwielbiam Kafkę - tam też główny bohater zakochuje się w mgnieniu oka, właściwie nie wiadomo kiedy. Różne dziwne sceny odbywają się bez zupełnego sensu i poparcia rzeczywistości. Oczywiście w tym filmie daleko do sytuacji kafkowskiej, jednak dostrzegam pewne podobieństwo, choćby w sposobie uwiedzenia przez Malkovicha kobiety, która zabiła swojego ojca. Uwiódł ją samym tylko obserwowaniem jej. Nie chciałbym wyjść na zakompleksionego, ale miło by było tak bez słów zdobywać kobiety ;)

Rozwiewając wszelkie wątpliwości, będąc wychowanym w typowym polskim domu (jeszcze, chwała Bogu, przed reformami patriotycznymi Wielkiego Edukatora), jeśli usłyszałaś z moich ust, iż jesteś konserwatystką, możesz to potraktować jako komplement i tylko tak :)

ocenił(a) film na 1
the_boutique

A, owszem, mnie też miło się z Tobą dyskutuje. To dowód na to, że dyskusja, nawet ostra, nie musi przerodzić się w obrzucanie się inwektywami. I że celem wymiany zdań niekoniecznie musi być przeforsowanie swojej opinii, ale - albo chociaż również - zrozumienie racji drugiej strony. Wiesz, ostatnio, bywając na niektórych grupach dyskusyjnych, zauważyłam pewną niepokojącą prawidłowość: ludzie nie dyskutują po to, żeby dociec jakiejś prawdy, osiągnać jakiś konsensus, tylko po to, żeby zgnębić oponenta. Wszelkimi sposobami, wśród których królują półsłówka i erystyczne sztuczki. Odkręcić kota ogonem, maksymalnie uciec w dygresje, zmanipulować itd. Generalnie wszystko, byle efektownie, a nie efektywnie. :) A przecież podczas takiej polemiki klarują się także pewne sprawy związane z własnym spojrzeniem na problem. U mnie na przykład tak się stało, gdy przyszło mi do głowy porównanie filmu z estetyką spektaklu teatralnego. Przedtem nie potrafiłam zdefiniować jasno o co mi chodzi, gdy pisałam o odmienności i specyfice tego obrazu.

No cóż, w sprawie nagości wyjaśniłam już mój punkt widzenia. Twój sądzę, że też zrozumiałam. I przy tym pozostaniemy, bo o ile przyjmuję do wiadomości, że niekoniecznie chodzić może o fascynacje "dziadzia reżysera" (owszem, była to - zamierzona jak najbardziej - ironia :)), o tyle świadomość, że było to celowe działanie autorów w niczym mi nie pomaga: nadal serwowana w tym filmie nagość i erotyka mnie razi. Zwłaszcza, że ziewałam doprawdy potężnie, a obejrzałam tylko po to, by móc bez wyrzutów sumienia się potem wypowiadać. :) Ale "oburzenie" to zdecydowanie niewłaściwe określenie. Wiesz, sieć jest medium specyficznym, widzimy tylko tekst, bez całej niezbędnej otoczki: tonu głowu, mimiki, zabarwienia emocjonalnego wypowiedzi. Może stąd pomyłki.

Nie oprę się skomentowaniu tego: "Uwiódł ją samym tylko obserwowaniem jej. Nie chciałbym wyjść na zakompleksionego, ale miło by było tak bez słów zdobywać kobiety." :) Teraz sobie pomyślałam, że to kolejna rzecz, która mnie w tym filmie irytowała. Ja kompletnie tego nie rozumiem. Dla mnie związek, relacja zawsze opiera się na słowach. Jest to właściwie warunek konieczny mojego zainteresowania mężczyzną. No ale tu już naprawdę wkraczamy na obszar off-topic. :)


Diana

W sprawie tej dyskusji - myślę, że ukłon w stronę kobiet. Byle mnie źle nie zrozumieć - zdarza mi się mieć opinie skrajno antyfeministyczne, ale to najczęściej faceci znajdują na poparcie swych słów wspomniane przez Ciebie inwektywy. Garstka tych porządniejszych (bynajmniej nie jest to autopochlebstwo) najczęściej po prostu nie traci czasu na takie dyskusje ;) To, o czym wspomniałaś, to ciekawy problem socjologiczny, związany w ogóle z rozwojem internetu. Nie chciałbym jednak brnąć w dygresje. Natomiast twierdzenie o efektowności kosztem efektywności popiera tylko mój osobisty pogląd (niezbyt zresztą rewolucyjny ;) ale miło mieć pogląd :P) : dzisiejszy świat to przede wszystkim wizerunek.

Oczywiście, naturalnie wiem, że sieć strasznie grabi nas z naszych ludzkich przywilejów w trakcie rozmowy. Słowo oburzenie nie było tu miarodajne, był to po prostu jakiś substytut.
Ja również nie będę już wnikał w kwestie tej nagości. Ponoć o gustach się nie dyskutuje.

W sprawie tego uwodzenia. Powiedzmy, że odezwało się tam moje męskie ja. Musisz mi wybaczyć, choćbym nie wiem jak się starał, pozostanę już zawsze facetem (ani słowa o cudach nowoczesnej medycyny ;)) i dla mnie wyidealizowanym marzeniem (chociaż czy marzenie może nie być wyidealizowane?) byłaby właśnie taka sytuacja. Wchodzę do butiku, wpatruję się przez 5 minut intensywnie w ponętną panią sprzedawczynię, po czym ląduję z nią w łóżku. Bez zbędnych rozmów i ceremonii. Wiem, szczeniackie. Ale skoro 83 letni wtedy Antonioni mógł wymyślić coś takiego, tymbardziej ja mogę ;)
Off-topic, ale czułem się w obowiązku sprostować.

Wygląda więc na to, że doszliśmy ostatecznie do jakiego kompromisu. W zasadzie szkoda ;) Być może jest jakiś film Felliniego albo Kieślowskiego, który uderzył Cię brakiem artyzmu w taki sposób, jak "Po tamtej stronie chmur" ? Chętnie wytłumaczę Ci, że nie masz racji ;)

pozdrawiam.

ocenił(a) film na 1
the_boutique

Oj, wchodzisz na śliskie tematy. ;) A dodatkowo takie, które mnie szczególnie interesują poznawczo. :) Ja nie mogę powiedzieć, że miewam opinie np. skrajnie antymęskie. Bo gdyby mnie ktoś pytał np. co sądzę o mężczyznach, zrobiłabym wielkie oczy i powiedziałabym, że nic. :) Bo ja generalnie nie dzielę świata na kobiety i mężczyzn, tylko na ludzi, z którymi się dogaduję bardziej lub mniej. "Kobiety to, mężczyźni tamto" -to kompletnie nie mój styl.

A co do filmów (żeby nie było już całkiem off-topic :)) to - wyobraź sobie - nie znam ani Felliniego ani Kieślowskiego. Znaczy, kiedyś coś tam widziałam, ale nie przypadło mi do gustu. Tyle że wtedy była sporo młodsza, a do niektórych filmów (książek zresztą też) trzeba dojrzeć. Więc może się jeszcze skuszę.

Diana

Ja miewam opinie skrajnie antyfeministyczne tylko wtedy, kiedy trafi mi się do dyskusji skrajna feministka. Daję się sprowokować i zaczyna się.

Polecam, bardzo polecam, zarówno Felliniego, jak i Kieślowskiego. Dwa zupełnie odrębne style, odrębne języki filmowe, odrębne charaktery i indywidualności, odrębne korzenie. Ale tym, co ich łączy, są ich filmy. Wszystkie można opisać za pomocą tych samych słów: genialne, wspaniałe, ponadczasowe, magiczne.

ocenił(a) film na 1
the_boutique

To zależy kogo definiujemy jako skrajną feministkę. :) To wszystko kwestia defincji. :) Bo nagle się okazuje, że np. panna pracująca 14 godzin na dobę w prężnej firmie z kapitałem zagranicznym z uroczym uśmiechem dyga przed panami i mówi: "Ależ nie, ja nie jestem feministką", na co panowie aż klapią uszami ze szczęścia, a tymczasem inna panna, ceniąca o wiele bardziej relacje międzyludzkie i życie prywatne, twierdzi, że feministką jest i owszem, na co zewsząd sypią się gromy na jej głowę. Więc byłabym jednak ostrożna z określaniem co jest, a co nie jest feminizmem. :)

ocenił(a) film na 2
Diana

Pani Dianę zauważyłem w temacie o Allenie. Dodałem ją do użytkowników ulubionych. Poczytałem sobie nawet jej blog. Ma tam taką manierę, że pokusza sie o recenzję wszystkich dzieł, które miała okazję zobaczyć. Nawiązała wam się świetna dyskusja, którą przeczytałem. Żadko się trafia w tym śmietniku zwanym filmweb, aby ktoś wydobył z siebie tych kilka słów. Szybko jednak odbiegliście od istoty problemu, a zajęliście się elementem poznawczym-metody przekonawczej;) Pretensje Pani Diany są taloe tandetne, rodem z naszej Polskiej rzeczywistości. Pretensjonalna nagość! Boże-zlituj się nad naszymi kobietami! ;) Definitywnie poczułem się młodszy o dekadę. Jestem oburzony, gdy widzę takie uwagi. Mniemam, że dla Włocha jest to cecha zupełnie naturalna, nie podlęgająca dyskusji. Kobieta-Mężczyzna-Nagość. Co w tym jest dziwnego? Dziwne zahamowania. Mamy uwieczniać cudowne chwile w pidżamie, albo koszulce? To jest kwestia pewności siebie, nic więcej. To są estetyczne pieriodyki. Oczywiście, film nie jest żadnym arcydziełem. Nie rozpoczyna nic nowego. Nie olśniło mnie jak na Tarkowskim;) Trzeba jednak przyznać, że można odnaleźć w tym filmie wiele gestów, godnych zapamiętania. Dialogi, postacie, niekiedy nawet sama atmosfera, w scenie, gdzie Malkovich bujał się na huśtawce. To nie jest pseudofilozofia. Sam studiuję filozofię i jestem zdania, że powinno się ucinać ręcę za używanie terminów "filozofia" bez uprzedniego przygotowania. Czym jest filozofia? Malkovich w tym filmie mówi "nie jestem filozofem, ponieważ wciąż dręczą mnie obrazy z rzeczywistości". Antonioli nie jest mistrzem, ponieważ posługując się mową malarza, mówi "przyznaję: kopiuję, ale pragnę przynajmniej uchwycić jeden gest z natury geniusza, którego naśladuję". Malkovich? i jego "podryw" na milczenie? Przytocze tutaj taki aforyzm z Tarkowskiego "uczucia niewpowiedziane są niezapomniane". Nie sprowadzajmy tego do banału, do defensywy "pseudointelektualizm". Pseudointelektualizmem jest dla mnie wasza dyskusja, która jest oprawiona w różnego rodzaju słówka, których przeciętny odbiorca (w tym ja) zwyczajnie nie kurwi.

ocenił(a) film na 9
Cuccureddu

Ogromną przyjemność sprawiło mi doczytanie do końca powyższej dyskusji a sprawił to Twój komentarz Cuccureddu

ocenił(a) film na 8
Diana

Jak dla ciebie. Ale na szczęście na tobie świat się nie kończy.

Diana

Zgadzam się z Dianą.
Zbyt wydumane to wszystko.

ocenił(a) film na 4
Diana

Absolutnie się zgadzam.Nic dodać, nic ująć. Film jest strasznie mdły, bezbarwny; zupełnie do mnie nie trafił. Twórcy za wszelką cenę pragną zrobić coś z niczego- czasem się to udaje, jednak nie tym razem. Nieźli aktorzy to niestety nie wszystko.
Irytująca jest szczególnie pierwsza historia razem z tą swoją bezsensowną puentą.

Diana

zgadzam się od A do Z

użytkownik usunięty
Diana

może ta pseudofilozofia i naiwny sentymentalizm były zamierzone.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones