Rewelacyjnie zbudowany background psychologiczny, kompletnie zniszczony przez końcówkę...
Tyle trudu włożone przez aktorów byśmy uwierzyli w ich absurdalnie pokręcony świat i wszystko
zepsute, przez reżysera właśnie, który miał ambicję udowodnić nam grubym skrótem, że już
wszystko "pod kontrolą"...
Dobrze, że chociaż Jennifer miała szansę utrzymać postać do, nazwijmy to, końca...
5 minut dłuższe, w którym mamy szansę uwierzyć głównemu bohaterowi, że coś w nim "zatrybiło" i jeśli musi już dać ten absurdalny "z dupy wyjęty" list, to należałoby dać jakieś "symptomy", żeby widz miał szansę uznać ów list za coś co tłumaczy to jego "ozdrowienie", a tak... w finałowej scenie wskakuje nam Bradley bystrzacha, którego pamiętamy z poprzednich filmów...
Wcześniej była scena, w której ewidentnie widać, że Pat zajarzył co z tym listem (wychodzi z listem chyba z domu, wg mnie jedna z lepszych scen). Potem tylko czekasz, kiedy ujawni się, że już wie:)
Ale ja również odczuwam lekki niedosyt po zakończeniu, balon tak umiejętnie nadmuchiwany przez dwie godziny pękł trochę za szybko...