z powodu paru świetnych dialogów wyegzekwowanych przez aktorów na najwyźszym poziomie a takźe łapiącej to wszystko za jaja operatorki, wspartej odpowiednim montaźem dałem 8,
sam film ma dwie części, pierwszą zdecydowanie lepszą, pełną - trafnych obserwacji - świetnie pokazana psychoza dwubiegunowa - tu film wydaję się, źe pójdzie w stronę dramatu i drugą, quasi komedię romantyczną zmierzającą nieuchronnie ku happy endowi,
cóź, duźo by moźna pisać o tym i owym, co jest dobre co słabe itd. mnie jedna gruba rzecz się nie zgadzała od samego początku- od momentu, w którym się pojawiła, otóź uwaźam, źe postać grana przez Jennifer Lawrence - Tiffany, byla po prostu za ładna,
pomijając psychozę głownego bohatera trudno jest zrozumieć dlaczego on, który we wszystkich sytuacjach reaguje 1 do 1, nie okazuje jej od samego początku najmniejszego zainteresowania, nawet na 1%,
ktoś moźe powiedźieć - no ale przecieź w finale powiedział jej, źe od początku był w niej zakochany…
cuś tu jednak nie gra, i z punktu zimnego pokazywania psychozy dwubiegunowej - reźyserskie 100% realizmu, jakoś tego realizmu zabrakło jeśli chodzi o wątek Tiffany
stąd wniosek, źe film pomimo nieodpartego uroku jest jednak klasycznym hollywoodzkim wyciskaczem łez, a to niestety jest smutna wiadomość :D
Myślę, że trochę uprościłeś pisząc, że trudno zrozumieć, że nie okazał jej na początku nawet 1% zainteresowania. Wg mnie nie okazał dlatego, że spotkał ją niedługo po wyjściu ze szpitala, a wtedy ślepo wierzył w powrót do żony. Potem wszystko się zaczęło stopniowo zmieniać. Z tego co pamiętam na końcu nie powiedział, że zakochał się od początku, tylko o tym, że napisał list tydzień wcześniej. Ale może faktycznie nie do końca dobrze pamiętam Mimo wszystko trochę czasu upłynęło zanim wszystko się w jego głowie zmieniło.
Z ostatnim zdaniem się po części zgadzam, ale nie zgadzam się z tym że "to smutna wiadomość". Film jest dla mnie urokliwy właśnie przez to, że jest niesłychanie "naiwny" (chyba złe słowo, ale chodzi mi o przerysowanie niektórych sytuacji i nieuchronne zmierzanie do szczęśliwego zakończenia). Niby wiedziałem o tym cały czas, ale w pewnym momencie ten nastrój mi się udzielił i pomyślałem "mam w dupie to, że nie jest do końca realistyczny". I jeszcze jedno - osoby z pozoru nienormalne okazują się tutaj lepsze niż "normalni". Może normalność jest przereklamowana... ;)
Pozdrawiam
nie upieram się przy swoim, ale myślę, źe tę rolę powinien grać ktoś kto uwodzi bardziej duchem niź ciałem, np.ktoś w stylu młodej Jodie Foster, któs nie do końca ladny, kto musi walczyć o partnera,
no i chyba teraz widzę, źe bardziej mi chyba chodziło o brak symetrii realizmów (robota reźysera), bo z jednej strony dobre studum familli i dwubiegunowki, z drugiej zaś wątek miłosny na pograniczu banału (konkurs tańca itd.) przygwoźdźony spektakularnym happy endem,
co do zaś tzw. normalności - tu w wydaniu siostry Tiffany np. no to broń cię Panie Bóg!
Jednak z tym brakiem "symetrii realizmów" się zgadzam. Sprawdziłem końcówkę i rzeczywiście jest tam coś w stylu "I love you, i knew it the minute i met you". Faktycznie w tym przypadku triumf święci hollywoodzkie zakończenie;) I może faktycznie inna, mniej atrakcyjna aktorka byłaby lepsza do tej roli, ale po tym jak tu zagrała Jennifer Lawrence, ciężko mi sobie wyobrazić kogoś kto zagrałby lepiej. Ale krytykiem filmowym nie jestem, nie znam zbyt wielu aktorek młodego pokolenia i pewnie mogę się mylić.
no ale później powiedział że potrzebował czasu żeby to sobie uświadomić. to znaczy że pokochał ją kiedy ją zobaczył i wg mnie całkiem nieźle to było pokazane, a potem z czasem zaczynał rozumieć to uczucie i zapominać o nikki.
akurat j.lawrence zagrała w porządku, nie wiem czy aż na oscara, ale skoro go dostała to chyba nie ma za bardzo o czym rozmawiać.
ale moim zdaniem cooper zagrał świetnie, czy lepiej niż day-lewis to nie umiem powiedzieć ale na globa zasłużył trochę bardziej niż hugh jackman który zagrał dobrze ale nic specjalnego.