Almadovar jest jak wino: z wiekiem staje się coraz lepszy :), im bardziej go smakuje, tym bardziej doceniam, a zasmakowawszy raz, chcę więcej... i więcej. W finale czuję się pijany i oszołomiony. Takie miałem wczoraj odczucia po wyjściu z kina. Wątek z "malejącym kochankiem", scena kiedy kapela przygrywa na tarasie, obrazki z corridy na początku filmu, dbałość o szczegóły w scenie ubierania i przygotowywania się Lidii przed "walką" - to i wiele innych, pozostaje w pamięci. Cały film, bardzo zresztą plastyczny (w sferze obrazu i dźwięku), odczytywać można na wiele sposobów... Jedno jest pewne, ważnych rozmów lepiej nie odkładać na później (podobne wnioski mogą tylko spłycić film, więc powstrzymam się z kolejnymi ;). Dla mnie film jest perełką i lekturą obowiązkową.