Jak to jest, że w środku dnia do tego sierocińca przyjeżdża sobie furami kilku podejrzanych typów, na środku placu robią selekcję dziewczyn i zabierają kilka z nich. Nikt tym się nie interesuje, nikt z pracowników tego nie widzi i nic nie podejrzewa, a może jedynym pracownikiem tego sierocińca jest tylko ta skorumpowana dyrektorka?
Żyjemy w XXI wieku i na temat handlu żywym towarem jest dość głośno, społeczeństwo jest raczej nieco doinformowane w tym temacie. Jak dla mnie ta scena z wykupem tych dziewczyn jest tak naciągana, że podchodzi pod sciene-fiction.
W tym filmie wszystko dziwi. Przede wszystkim to, kto ten film zrealizował i czy był poczytalny. Handel ludźmi realizowany tak prymitywnie, jak cep z wełny, ale nie jest osamotniony w tym filmie. Takie debilizmy, jak poprawianie zdjęcia w policyjnym komputerze przez człowieka z zewnątrz (polaczkom hamerykanin musi wszystko tłumaczyć na tych komputerach), czy sala z telefonami, gdzie słychać licytację (takie telefoniczno-przestępcze, kurcze, Allegro) to normalnie pomysły, jak woda w proszku. Generalnie ten film przypomina wyścig poronionych filmowych idei z metą w Irytacji.
Jak dla mnie to jeden z najbardziej naciąganych, infantylnych i głupich filmów jakie ostatnio widziałem.
Wygląda na to, że Polacy chcieli za wszelką cenę zrobić film, z jakby nie patrzeć gwiazdą Hollywood. Efekt - katastrofa.
Pozdro.