W moim prywatnym rankingu filmow/scenariuszy Tarantino zostal wyprzedzony tylko przez "Pulp Fiction" i "Urodzonych mordercow" i stoi na rowni z "Kill Billem". A ze uwielbiam wszystkie, to spory sukces :) Po kolejnym obejrzeniu stwierdzam, ze nie rozumiem ludzi, ktorzy nie rozumieja, jak mozna ogladac filmy Tarantino na okraglo :-) Ten facet nie potrafi napisac kiepskiej fabuly. Nawet, kiedy historyjka idzie w 100% sztampowo tekst typu "Nawet nie wiesz, jaka ulga poczulem, kiedy sciagnelas sukienke i okazalo sie, ze nie masz fiuta" wystarcza, by zgiac w fotelu ze smiechu na minute i przykuc uwage na minimum dziesiec kolejnych. A od tego typu tekstow to w scenariuszach Tarantino zawsze sie roi. I to one, a nie krew i flaki, sa jego znakiem charakterystycznym.
U Tarantino najpierw jest: (i oceny 1-10)
1.) Pulp Fiction - 10
2.-3.) Kill Bill vol. 1 + vol. 2 - 10
4.) Wściekłe Psy - 8+
5.) Prawdziwy romans - 8
(gdyby Tarantino zrobił True Romance, byłoby chyba jeszcze lepiej)
Teksty sa niezle, ale Christian Slater moim zdaniem nie pasowal do tej roli. Sa lepsi aktorzy potrafiacy grac zagubionych chlopcow i Quentin wiedzial o tym, bo w scenariuszu wcale nie zostalo wymienione nazwisko Slatera.
Patricia Arquette gra o wiele lepiej, natomiast najlepsi aktorzy w tym filmie dostali nic nie znaczace epizodyczne rolki. Brad Pitt posiadajacy naprawde wielki potencjal zostal sprowadzony do zula lezacego na kanapie. Moze to i smieszne, ale jego wiekszy udzial w filmie bylby tylko na plus, a w ten sposob mamy papke w ktorej wystepuje duzo gwiazd, ale film jest do granic banalny i polowa glownych aktorow ginie co 5 minut. Poczatkowy scenariusz, ustawiony tak jak inne filmy Q.T. byl o niebo lepszy. To rezyser go spieprzyl.