Z czymś takim właśnie kojarzy mi się ten film. Jest ckliwo, naiwnie i cukierkowo, a jednocześnie dramatycznie, krwisto i wulgarnie. Mam kilka ulubionych scen:
- przesłuchanie Clifforda Worley'a, jego teoria o sycylijskich Murzynach i ta cudowna muzyka w tle
- wizyta Clarence'a Worle'a u Drexla (Gary Oldman jest niesamowity w tej roli! Wygląda jak z "Piratów z Karaibów" ;p)
- rozmowa telefoniczna o zakupie narkotyków tak jakby była mowa o produkcji filmu
- pióra z poduszek latające po pokoju podczas strzelaniny
- pełna dramatyzmu scena, w której Alabama zabija swojego oprawcę
- i najlepsza - kiedy Virgil pyta pobitą w wannie Alabamę: "Z czego, kurwa, rżysz?" A ona odpowiada mu: "Wyglądasz jak truskawka!". Szczyt bezczelności! :D
Podoba mi się twoja wypowiedź. Mam podobne zdanie. Fajnie, że wskazałaś rozmowę reżysera z jego przydupasem w celu odbioru upragnionej walizki. Dodałbym, że ten film pasował do Tarantino, którego zupełnie nie trawię.