Początek filmu bardzo obiecujący, widać w nim poniekąd ducha Tarantino (monologi o Elvisie plus doskonała scena z Christopherem Walkenem) potem niestety postacie stają się coraz bardziej irytujące. Christian Slater z uroczego, nieco naiwnego pasjonata komiksów staje się niespełnionym dilerem-psychopatą, Alabama schodzi na trzeci plan, fabuła grzęźnie i ślimaczy się niemiłosiernie, a finał to marna imitacja "Wściekłych psów".
Okazuje się że Tony Scott to jedynie poprawny rzemieślnik, który mimo że dostał dobry materiał zepsuł film. Dziwi mnie tak wysoka ocena, ja stawiam mu zaledwie 6/10.