Interesuje się historią i o tym jak wyglądało „wyzwalanie” Prus Wschodnich słyszałam już wcześniej (nawet Sołżenicyn o tym pisał), więc spodziewałam się brutalnych scen. W całym tym nagromadzeniu gwałtów, rabunków, tortur brakowało jednak jakiejś puenty czy przesłania. W „Róży” brakuje też kompletnie elementów zaskoczenia czy niespodziewanego zwrotu akcji, przez co, mimo całej swej brutalności film jest nużący.
Film jest tylko dla osób dobrze orientujących się w historii II wojny światowej, bez tego można mieć problem ze zrozumieniem niektórych wydarzeń.
Zastanawiam się jaką puentą może mieć tak wiernie odwzorowane nagromadzenie ludzkich krzywd. Za taką puentę możemy uznawać antywojenny wydźwięk filmu, ale to byłoby raczej truizmem. Ja traktuję ten film przede wszystkim jako pomnik wydarzeń, które miały miejsce na tych terenach w tym czasie.
Jednak pewna osoba zwróciła mi uwagę na jedną poruszającą kwestię - mimo wszystko najbardziej wzruszające były momenty w których bohaterowie próbują żyć dalej pomimo wojennej traumy - wyprawa łodzią czy scena jazdy na rowerze (w tych scenach bardzo dużą rolę odgrywa także niezwykle przytłaczający motyw muzyczny). I mając w świadomości obraz ich okaleczenia psychicznego przez wojnę wiemy także to, że nowy system nie pozwoli im zbyt długo cieszyć się tymi niewielkimi okruchami szczęścia, więc muszą czerpać z życia jak najwięcej w jak najkrótszym czasie.
Za element zaskoczenia możemy uznać sam fakt tego, że główny bohater zdołał przeżyć komunistyczne tiurmy. Jednak w tym wypadku nie traktowałbym tego filmu jako dynamicznego dzieła sztuki w którym niezbędne jest szybkie prowadzenie akcji. Jest to raczej dzieło statyczne, mające na celu skupienie się na emocjach widza.