Niezwykle poruszający film - z pewnością nie należy do kina lekkiego, a drastyczne obrazy długo pozostają w pamięci. Mamy tu wnikliwie zilustrowany problem etnicznego wykluczenia, bezradności i sowieckiej samowolki na "terenach wroga". Ale film nie obnaża tylko zła - był też mocny promień nadziei - w postaci głównego bohatera, Tadeusza (chyba najlepsza rola Marcina Dorocińskiego), który po brutalnym zamordowaniu żony potrzebował kogoś tak bezradnego, jak Róża, aby otoczyć ją bezwarunkową opieką i w końcu także obdarzyć ją najgłębszym uczuciem. Wątek poświęcenia i czystej miłości uczynił ten film bardziej "przyswajalnym" w obliczu zła i gwałtów, którymi chwilami zbyt mocno cały obraz epatował.
Istnieją też w filmie wyraźne analogie do sytuacji na Śląsku - zwłaszcza w tej części regionu, która po plebiscycie pozostała niemiecka (Gliwice, Opole). Tam sowieci podobnie rozprawiali się z miejscową ludnością, starając się w sposób programowy zniechęcić ją do pozostania. Aktor, który grał ruskiego kacapa-gwałciciela (etatowy w takich scenach Eryk Lubos) był tak przekonujący, że chwilami zastanawiałem się, czy jednak nie istnieją ludzie pozbawieni duszy? Czy nie chodzą po świecie takie "fantomy zła", które niczym innym nie potrafią się kierować, jak tylko najniższymi odruchami? Może to za daleko idące wnioski...
Pozostaje jednak pytanie najwazniejsze - skąd się bierze takie zło? (zbiorowe gwałty, brak najmniejszego odruchu współczucia) - czy ci, którzy je wyrządzają, sami tego wczesniej muszą doświadczyć? Czy nienawiść przenoszona jest jak wirus, czyniąc z pokrzywdzonego krzywdziciela?.... W każdym razie "Róża" na długo pozostanie w mojej pamięci...
Nie zgodzę się tylko z tym, co napisałeś o postaci granej przez Lubosa. Motywem jego okrucieństwa nie był brak duszy, a odrzucona miłość (nie będę się tu wdawała w dywagacje, jak bardzo chore było to, w jaki sposób to okazywał). Twoje wnioski nie są za daleko idące, psychologia już dawno wyszła naprzeciw ludziom bez cienia empatii i poczucia winy nazywając ich psychopatami. Pozdrawiam.
Polak AKowiec - szlachetny, piękny duchem i ciałem bohater, a reszta do szpiku zła, lub przewrotnie/pozornie tylko dobra. Niemka bezradna, zagubiona, gwałcona, bita, pokręcona (i nieszczególnie piękna, by pasowało do stereotypu), a na koniec umiera jeszcze na raka. Jej śmierć po tych wszystkich okrutnościach przestała na mnie robić wrażenie, ciągłe powtarzanie cierpienia podziałało na mnie znieczulająco, więc ostatnie sceny męczenia kryształowego superbohatera już tylko przesiedziałam; koniec jest wg. mnie zupełnie bez sensu. Realizatorzy filmu zrobili wielki ukłon w stronę związku wypędzonych i ich legend o dręczeniu i gwałtach na niemieckiej ludności z przewrotną dialektyką prezentowania się jako ofiara. Przemoc się zdarzała i jest to dla mnie w kontekście historycznym jak najbardziej zrozumiałe, ale prawdziwe życie nigdy nie jest takie biało-czarne jak w Róży, której autorzy mają jednak aspiracje do gatunku hiperrealizmu. Moja babcia pochodzenia niemieckiego nie wyjechała, uparła się i została, tak jak jej matka i jej siostry - nauczyły się języka i zostały w rodzinnym domu (wszyscy mężczyźni polegli na wsch. froncie), fakt, że dziewczyny "musiały" jak córka Róży wyjść szybciutko za mąż za Polaków, by uniknąć dalszych kłopotów - niektóre znalazły szczęście, inne nie... Rosjanie przyjechali i odjechali, mama nie pamięta by z ich strony doświadczyli przemocy, bali się, ale nic im nie zrobili, a nawet ktoś wspominał, że generał radziecki kazał rozstrzelać żołnierza za popełniony gwałt na miejscowej kobiecie. "Róża", mam taką nadzieję, szybko wyjdzie z mojej pamięci, bo zbiorowa pamięć mojej rodziny i rdzennych mieszkańców przekazuje inny obraz tamtych czasów - niespolaryzowany, różnorodny, wielopłaszczyznowy. Opowiadali np. krew w żyłach mrożące historie o bandach żołnierzy teraz określanch mianem "wyklętych" ukrywających się w lasach po wojnie, straszących/napadających na miejscową, w ich pojęciu "niemiecką" ludność. Historii mnie ten film nie nauczył, a jeśli chodzi o wątek miłosny, to jest on mocno naciągany, jakoś nie udało się ani aktorom (świetnym zresztą), ani reżyserowi stworzyć wiarygodnej intymności wśród dominującego cierpienia i okrucieństwa
Trzeba być mocno naiwnym, żeby czerpać wiedzę o przeszłości z tego filmu. Pokazuje tylko jej wycinek, być może przerysowany, ale do granic bólu. Myślę, że ma ruszać, żeby ludzie zaczęli szukać, pytać, zastanawiać się. Poza tym nie sądzę, żeby ostatnie sceny były ukłonem w czyjąkolwiek stronę - Smarzowski jest na to za mądry. Opowiadasz o swojej rodzinie, o ich relacjach z przeszłości. Ja też do pewnego momentu nie wiedziałam, że obok domu moich Dziadków, który dostali po przesiedleniu na Ziemie "Odzyskane", powiesiły się dwie Niemki, bo usłyszały, że zbliżają się radzieckie wojska.
Pisząc o ich miłości uświadomiłeś mi, że poczułam podobnie jak Ty - jej śmierć nie zasmuciła mnie tak bardzo, jak to co przechodziła, bo przyniosła jej ulgę. Relacje między nimi są pełne intymności! Oni oboje są przegrani, od samego początku wiedzą, że ta miłość źle się skończy, a jednocześnie jest w tym magia i nie ma pragmatyczności.
Czekina - zwróciłaś moją uwagę na coś, co wcześniej mi umknęło. Faktycznie przypomniał mi się przelotny epizod tego odtrącenia (nie skojarzyłem, że furia Wasyla spowodowana była tym bolesnym zawodem). Pewnie wiele z takich zwyrodnialców to ludzie w jakiś sposób okaleczeni - i w wielu przypadkach nie sposób dojść do prawdziwych źródeł ich skłonności psychopatycznych... Natomiast cały film, podobnie jak Ty, potraktowałem tylko jako pewien kadr historii, który nie ma aspiracji do jakiegoś generalnego obiektywizowania. Pewnie nasza Rozmówczyni ma rację, pisząc o niektórych uproszczeniach, któych w takim filmie nie da się uniknąć... Niemniej obraz nie jest tak do końca czarno-biały. Bardzo mi się spodobało ukazanie takiej subtelnej postaci uczucia, co w dzisiejszym kinie zdaje się być nieobecne...
Zgadza się, w polskim szczególnie - choć tręd chyba jest ogólnoświatowy, wynikający być może z jakiegoś lęku przed zaklasyfikowaniem do produkcji sentymentalnych...
Ken Loach uzmysłowił mi w filmie "Ziemia i wolność" jak ludność dochodziła do konzensusu w systemie bez władzy, lub jaką rolę marionetki Stalina odegrali hiszpańscy komuniści w rewolucji 36 rok. wątek miłosny w tym filmie jest prawdziwy i wiarygodny, w Róży nie jest, "magiczność" jest iluzoryczna, nie czas i miejsce na nią . w Twoim "czekina" ulubionym filmie "Idź i patrz" można sobie wyobrazić czym była wojna ojczyźniana, więc nie wiem dlaczego piszesz z przekąsem o mojej naiwności - filmy hiperrealistyczne, gdzie reżyser robi dokładną analizę czasów i sytuacji potrafią wiele nauczyć. natomiast kładzenie kobiet w rządku i ukazywanie gwałtu na nich jest dla mnie zwyczajnie śmieszne/ustawione. a jeśli chcemy być dokładni, to psychopaci nie mają uczuć, więc nie cierpią z powodu ich odrzucenia. Róza jest dla mnie filmem średnim, nie będę kontyuować wątku, serdeczności!
Bez wdawanie się w dyskusję, którą z góry skreślasz z pozycji wyższości, muszę sprostować jedno: nigdzie nie napisałam, że Wasyl jest psychopatą. Również pozdrawiam
Mag-roc, masz rację - ten gwałt zbiorowy z ustawieniem ofiar w rządku był sceną co najmniej niezrozumiałą, jeśli nie kompletnie niepsychologiczną. Prawdopodobnie chodziło o pokazanie braku najmniejszego zażenowania ze strony oprawców i ogromu popełnianych zbrodni, ale to można było ukazać inaczej.
mag_roc Moja rodzina ma korzenie polskie, ale podobnie jak w przypadku Róży (i Twoim), również musieli służyć w Wehrmachcie i ginęli na froncie wschodnim, bo byli Ślązakami. Zwróciłaś uwagę na pewne przejaskrawienia, które zapewne się tu zdarzały (były też sceny według mnie mało psychologiczne), ale w moim odczuciu nie przekreśla to wartości filmu. Pamiętam, jak moja ciocia opowiadała, że gdy przyjechali Ruscy, to kobiety z dziećmi siedziały pozamykane w piwnicach, tak się bali gwałtów, o których krążyły straszne opowieści. Tymczasem po wtarnięciu do domu jeden sołdat tylko zapytał o organki, które Babcia mu pośpiesznie dała (bo dziadek dużo grywał - a w tym czasie był na froncie) - żołnierz nie tylko dziękował, ale na drugi dzień przyniósł worek cukru! Byli więc po stronie sowietów ludzie szlachetni - w filmie też ich nie brakowało. A Niemcy również nie zostali przedstawieni szablonowo (choćby ten mądry pastor) - po prostu twórca na Niemcach tu się nie skupiał. Czy był to ukłon w stronę "wypędzonych"? Hmmm, nie sądzę - raczej ukazanie mechanizmu potęgującego się zła (pierwsza scena to gwałt ze strony żołnierzy niemieckich, następne sceny pokazywały już gwałty sołdatów sowieckich, a po drodze nie brakowało też okrucieństwa ze strony polskich oprawców. Film po prostu ukazywał, że nienawiść i krzywda nie mają narodowości.