Można więc pokazać „z tyłu” okrucieństwo wojny. Wojny samej w sobie jako zła i tej wojny „sojuszniczej” która wyzwalała spod okupacji i przetaczała się przez miasta i domy zwyczajnych ludzi.
Tyle, że trudność tego filmu polega na tym, że chodzi tu o domy, w których mówiło się po niemiecku. Z tego też powodu ciężko jest sympatyzować z Różą.
I to jest chyba główne przesłanie tego filmu. Obrazów roszczeniowych było dużo, tutaj chodzi o tą drugą Polskę, trochę z boku. Łatwiej jest się solidaryzować z rodziną spod Lwowa czy Skierniewic, niż z podobną rodziną z okolic Olsztyna, chyba przez ten język.
I nagle pojawia się słowo z tematu: ”tolerancja”.
Film jest ostry i przez to nie będzie mógł konkurować ani z „Weselem” ani z „Domem złym”, którego wprost uwielbiam. Trudno ogląda się go po raz pierwszy i nie wiem czy można zobaczyć go po raz drugi. Jeżeli już to tylko w trakcie np. konfrontacji.
Pan Marcin Dorociński i Pani Agata Kulesza grają dobrze, ale w którymś momencie powstaje jakby przesyt. Ile razy może być jeszcze gwałcona. Brakuje mi czegoś co było się pojawiło w filmie Lincz. Zwłaszcza w Wykonaniu Pana Komasy. Tego czegoś nieuchwytnego, co pozwala pomyśleć nie tylko 15 minut po seansie. Tutaj więc jest temat i dorobiony do tematu scenariusz oraz obsadzeni w filmie aktorzy. W Linczu (inny reżyser), czy w „Domu Złym” – jest jednak i przede wszystkim rola dla aktorów, i to dla jakich aktorów!
O filmie i jego akcji:
Kiedy atmosfera zagęszcza się już tak, że aż trudno jest wysiedzieć w fotelu pojawia się jakiś mały dowcip. Ufff parę razy można odsapnąć tylko, że przy „pryku” widownia już chyba spragniona lżejszych scen zaczyna głupawo się śmiać i to zaczyna razić. Ten fragment chyba do usunięcia.
Można ładnie i wzruszająco (niesłychanie ładny obraz) pokazać umieranie („Rózy”). Brawo!
Ach jeszcze ta scena podczas rozminowywania, podczas którego na pole wbiega pies. Ciężkie to.
I wreszcie koniec, spodziewałem się czegoś realistycznego, powiedziałbym „historycznego”, ale to dobrze, bo Pan Smarzowski dał mi tę nadzieję, o którą przez 90 minut tak było trudno.
Mimo tych słów krytycznych (muszą one się pojawić bo taki jest temat i nie da się przejść koło niego obojętnie), reżyser świetnie operuje obrazem, dźwiękiem, nastrojem. Gdyby nie był to Pan Wojciech Smarzowski, być może „Róża” byłaby mi obojętna. Tak pozostaje przekonanie, że kolejny film także będę musiał zobaczyć chyba, że stanie się coś niewytłumaczalnego.
Co do oceny (może za jakiś czas ją zmienię) ale dzisiaj tylko 8/10 (trochę jakby mało).