Z oceną filmu "Richard Jewell" jest tak, że wiele osób skupia się na tym kto stoi za kamerą a nie na tym jak film wygląda. Wiadomo, nawet gorszy film Eastwooda jest traktowany ulgowo bo jest filmem Eastwooda no bo ten ma swój wiek a to też bywa często powtarzane. Owszem, fenomenem jest, że w tym wieku Clint stoi za kamerą i że ma dalej chęć snuć nić narracji.
Niestety ostatnio przerzucił się na "historie oparte na faktach" i próbuje pokazywać różne odcienie bohaterstwa i te filmy realizacyjnie są żadne w porównaniu z tym co stworzył kiedyś. Treściowo powtarza się motyw zwyczajnych ludzi postawionych w nadzywczajnej sytuacji. Motyw zwykłego człowieka upodobał sobie Alfred Hitchcock ale jego filmy to nie była publicystyka tylko czysta rozrywka. Eastwood aktor już się skończył, postawił swojemu bohaterowi pomnik w "Gran Torino" a Eastwood reżyser dalej poszukuje ale w swoich poszukiwaniach zwyczajnie się zaciął.
"Richard Jewell" to film telewizyjny ze wszystkimi swoimi wadami i zaletami. Jego wydźwięk w dobie terroryzmu jest taki aby w razie zauważenia podejrzanego porzuconego przedmiotu odwrócić głowę i się jak najszybciej oddalić ponieważ po zawiadomieniu służb można trafić pod ich lupę i zostać wmanewrowanym jako główny podejrzany. Nie to, żeby ludzie obecnie ufali władzy gdziekolwiek ale najnowszy film Eastwooda jedynie wygląda jak argument wręczony tym, którzy odmalowują służby w najgorszych możliwych kolorach. Trochę retoryka dziadkowa typu: "Nie rób tego, tylko będziesz miał z tego tytułu problemy" i główny bohater ma. Dowód na to, że dziadek ma rację "mówiłem Ci, że władzy nie należy ufać. Zajmij się swoimi sprawami"
Mam z Richardem Jewellem ten problem, że chociaż Eastwood pokazuje go jako bohatera, to zaraz zajmuje stanowisko: "Czy warto było?"
Rzeczywisty bohater głosu nie zabierze bo od 2007 jest martwy. Sam film wydaje się grubo spóźniony, temat bohaterstwa może i jest wart dyskusji ale grzebanie w wydarzeniach, które wiele osób chciałoby wyprzeć ze swojej pamięci i bawienie się w sędziego to tak to nie powinno wyglądać. Uważam, że film jest szkodliwy bo właśnie niepotrzebnie wyciąga stara historię i powstał po to by palcem pokazać winnych tamtych wydarzeń. Nie wiem tylko co widownię mogą obchodzić wydarzenia z Atlanty o których wielu już zwyczajnie nie pamięta. Był to poważny incydent ale w latach dziewięćdziesiątych były jednak takie, których siła była większa. Eastwood poza tym opowiada to co wielu ludzi starszej daty, że warto mimo wszystko być dobrym. U niego zło zostaje pokonane przez dobro. Bohater z drobnymi skazami triumfuje a wszyscy Ci co mu chcieli źle zostaje wygumkowanych. Takie tam klasyczne westernowe uproszczenie rzeczywistości, która jednak jest bardziej złożona. I ciekawe, że facet, który grał przez pół życia cyników nagle tak stał się orędownikiem prawdy. Starość? Możliwe.