- Ale dokąd on leci?
- Do hipermarketu, po mrożonki…
- Dobrze, że ma pampersa.
- Dlaczego?
- Bo ja myślę, że fruwając na wysokości kilkunastopiętrowego bloku, narobić można ze strachu…
Nie, to nie z filmu… :]
Pierwsze kilkanaście minut – okres oczekiwania… Wreszcie! Zwyczajnemu pozornie bobasowi, zaczęły rosnąć skrzydła! (co do najprzyjemniejszych widoków nie należało). Uznałem to za omen (nomen omen ;) ) zbliżającego się nieuchronnie Armagedonu lub przynajmniej, rzezi niewiniątek w pobliskim żłobku. Niestety. ;) Zamiast tego, do matczynych obowiązków doszła, oprócz nauki chodzenia, konieczność nauki latania. :D. – A taki miał potencjał! Mógł zostać dowódcą Armii Boga lub chociażby instruktorem skoków bez spadochronu. Ale, to nie jest kolejna amerykańska komedia, to nawet nie jest komedia. Jest to dramat, co najwyżej z elementami fantasy (w postaci skrzydeł u bobasa) i czarnej komedii (jeżeli zaliczyć uśmiech pobłażania względem autora filmu).
Obraz, w znakomitej większości, traktuje o powszednim życiu nieszczęśliwej kobiety, samotnie wychowującej kilkuletnie dziecko, w której życiu pojawia się nowy mężczyzna. Związek ten nie jest jednak oparty na głębokim uczuciu, a raczej na potrzebie zaspokojenia seksualnego popędu, co nie może się skończyć dobrze; a samotna opieka nad bobasem jest trudna, nawet gdy nie ma on skrzydeł. ;) . Gdyby autor zatrzymał się tutaj i skoncentrował na relacjach matki z jej dziećmi, ale w konwencjonalny sposób, wyszedłby dobry film, z kategorii opowiadających o prawdziwym życiu. Jednakże żonglerka gatunkami tym razem Ozon’owi na dobre nie wyszła, a dodanie dziecku skrzydełek, filmu na wyżyny sztuki nie wzniosło.
Nie oznacza to oczywiście, że uważam ten obraz za całkowicie bezwartościowy; można się tu doszukiwać metaforycznych znaczeń, czy prawdziwych psychologicznych problemów, ale wszystko to można byłoby zmieścić w 30 min. i wtedy moja ocena też zapewne, by wzrosła.