Nie wiem, czy ktoś jeszcze zwrócił uwagę, ale Wrzaskier, postać Czesława Mozila, miała w swoich kwestiach dwa dość rażące błędy.
Pierwszy:
27:11
„Ale, na wszelki wypadek, wiesz, weź jeszcze mi powtórz tą drugą zasadę”.
TĘ!
1:08:03
„Na górę, ścierwo jedne”!
JEDNO!
Rozumiem humor, wczucie się w postacie i prostotę ich języka, ale bez przesady. W reszcie dialogów Wrzaskier mówi nienagannie, więc, o co chodzi? Czyżby Czesio nawalił? Czy najzwyczajniej niekompetencja tych od dialogów. Wiem, że powiedzieć można: „ból dupy i w ogóle, nikt tego nie zauważył”, tylko dawniej takie coś było niedopuszczalne.
A jeśli chodzi o sam film, to taki przeciętniak. Kilka śmiesznych momentów, wiele żenujących. Jako parodia Hollywoodu chyba nie jest źle.
Niestety co do uwag odnośnie języka się nie zgodzę. W potocznej polszczyźnie mówionej aprobuje się używanie formy tą także w bierniku, ale w piśmie należy przestrzegać różnicy między tę i tą. W tym przypadku to bardziej kwestia tego czy "razi" Cię wersja "tą drugą zasadę" :-).
Błędów językowych było znacznie więcej. Dodaj do tego idiotyczne tłumaczenie na język imbecyli, bo trudno to nazwać polskim...
Orgelbrant, jeśli pamiętasz, to czy mógłbyś podać jakieś inne przykłady potknięć językowych, bo umknęło to mojej uwadze?
Co do samego żargonu, to nic na to nie poradzisz. Tak dziś mówi 'większość', do której kierowany był ów film, więc zabieg trafiony.
Pamiętam, że kilka razy aż jęczałem z zażenowania gramatyką polską tłumacza. Ale teraz nie wiem już dokładnie, jakie to były błędy i gdzie. Jedyne, co mi się przypomina to mylenie dopełniacza z biernikiem.
Natomiast nie mogę się z Tobą zgodzić, że trafionym zabiegiem jest tłumaczenie w języku czy slangu, w jakim mówi większość odbiorców filmu. Szczególnie w przypadku filmów dla dzieci (ze względów choćby dydaktycznych). Owszem, mówią one dość szczególnym językiem. To ich prawo zresztą. Większość z nas tak mówiła. Jednak obowiązkiem tłumacza jest bycie "przeźroczystym". Nie ma ona prawa wprowadzać własnej interpretacji czy wariacji tekstu. Jeśli w oryginale jest np."jestem głodny", a tłumaczone to jest na "muszę wrzucić coś na ruszt" to jest to karygodne. Nie mówiąc już o totalnej ignorancji tłumaczy, którzy wydają się nie być świadomi, że język jest częścią postaci, jego charakterystyki wymyślonej przez scenarzystę - a nie przez polskiego dystrybutora czy tłumacza. Już zupełnym szczytem debilizmu było dorobienie dialogu do "Robaczków z Zaginionej Doliny". Filmu, gdzie w oryginale dialogów nie ma :)
Nie dramatyzujesz ty czasem? Tłumacze nie może być przezroczysty i walić wszystkiego dosłownie, bo wtedy taka praca mija się z celem. Mistrzostwem jest tak przełożyć, aby miało to ręce i nogi, jednocześnie było dostosowane do realiów danego języka, kultury i wierne oryginałowi. Ten film nie jest z całą pewnością dla dzieci, więc tu mowa o funkcji dydaktycznej jest, lekko mówiąc, nie na miejscu.
Jeśli chodzi o slang, to, umówmy się, film jest o barbarzyńcach, nie znam duńskiego, ale głowę daję, że autorzy również w jakiś sposób odnotowali i uwypuklili widzowi dzikość i nieokrzesanie protagonistów, najpewniej podkolorowując ichnią składnię. Stąd mamy jęz. potoczny.
Jeśli narzekasz na rodzime tłumaczenia, to zobacz, jak się bawią nasi kumple z Zachodu. W Stanach przekłady produktów kinematografii, a przynajmniej te, z którymi się spotkałem, wołają o pomstę do nieba. W kreskówkach, dla przykładu, a szczególnie japońskich, kwestie bohaterów są w ogóle z Księżyca wzięte i oryginału na oczy nie widziały. Jedyne, co jako tako hamburgerscy dialogiści zachowują, to wątek fabularny, który siłą rzeczy musi się ostać. Jednak często nawet fabuła zostaje poddana obróbce ciężkim sprzęciwem i przeinaczona tam, gdzie to tylko możliwe i nie koliduje z ideą produkcji.
Dodam jeszcze coś o słownictwie. Nierzadko bywa tak, że dana postać przez cały czas używa słów potocznych, slangowych czy nawet gwarowych, a niektóre zwroty w tym slangu są po prostu niezmienione, nie różnią się od oficjalnej wersji danego języka, to dlaczego tłumacz, bawiąc się w oddanie klimatu bohatera, nie ma trzymać się ustalonych przez siebie zasad, ergo próby jak najdoskonalszego odzwierciedlenia oryginału, i tłumacząc, nie używać w miejscu wyrazów oryginału w slangu i urzędowym brzmiących identycznie, polskich odpowiedników gwarowych, doskonale komponujących się z resztą tworu. Wybacz wielokrotnie złożone zdanie-kolos, ale zabrakło mi kropek.
Pisząc przeźroczysty nie mam oczywiście na myśli przekładu dosłownego, a takiego, który zachowuje wierność oryginału, czyli jest możliwie najwierniejszym oddaniem tekstu w języku, na który przekłada. Tak więc slang na slang, mowę staranną na staranną itd. dodatkowo nietracąc klimatu oryginału, jego zabarwień itp.