A ja myślę, że jest to kino wybitne, film niesamowicie wciągający, mało słów, mało dialogów, dużo treści, nasycenie emocji, bohater w pewnym momencie swego krótkiego, biednego, ale w miarę spokojnego i ustabilizowanego życia (te wspólne posiłki, troska i miłość rodziny) trafia do piekła na ziemi, jakim potrafi być miasto Ho Chi Minh, zapada noc, barwy nasycają się, rzeczywistość koszmaru wciąga bohatera w swój szaleńczy sen...
Przewodnikiem po tym świecie jest Poeta, chory, umierający, piękny jak chłopięcy anioł, zepsuty i czysty jednocześnie, zaczyna go łączyć dziwny związek z Siostrą bohatera, która musi postawić swą Niewinność na szali, aby uratować brata, Poeta chce oszczędzić dziewczynę, chce ją zachować nietkniętą - może dla siebie, dla dziwnej, niespełnionej miłości, może po to, by ocalenie jej duszy było pokutą za popełnione winy i wyjednało mu przebaczenie, gdzieś tam, na górze ...
Chłopiec walczy - ze sobą, z demonami przeszłości, walczy o swe życie, o swą drogę, o zachowanie Dobra w sobie, zdarza się cud, napięcie narasta, nadchodzi kulminacja, która zmienia życie kilku najważniejszych bohaterów ...
Piękne zdjęcia, zielony Wietnam, nasycone barwy, kontrapunktująca muzyka i mistrzowska scena - światła stroboskopów, dziewczyna - anioł w kajdankach, Poeta, kat i ofiara, patrzą na siebie, prowadzą grę, po tej nocy, po tej chwili, nic już nie będzie takie, jak przedtem ...