Pamiętacie "Absolutnych debiutantów", jeden z serialowych hitów poprzedniego roku? Ich twórczyni powraca, "Rzeczy niezbędne" jej pełnometrażowy debiut fabularny. Kamila Tarabura, bo to o niej mowa, postawiła poprzeczkę bardzo wysoko - niewielu filmowców decyduje się na poruszanie tak delikatnych i zarazem kontrowersyjnych tematów w swych debiutach. Na szczęście tym razem się opłaciło!
To bardzo nieoczywiste kino drogi, w którym najważniejsze zdaje się być wszystko to, co niepokazane i niewypowiedziane. To film o tym, ile warte są nasze wspomnienia, jak ulotna jest nasza pamięć i jak traumy z przeszłości mogą wpływać na nasze dorosłe życie. To także artystyczna i bardzo wartościowa próba pozbycia się stereotypów na temat wizerunku ofiary przemocy seksualnej. Seans pozostawia widza nie tylko z wieloma pytaniami, ale też z podskórnym napięciem, którego trudno się pozbyć.
Na ekranie brylują Domińczyk (to jej pierwsza polskojęzyczna rola) oraz Warnke, która jest również autorką scenariusza. Ich bohaterki są zbudowane na zasadzie kontrastu - podczas gdy Ada jest opanowana, Roksana zachowuje się histerycznie i autodestrukcyjnie. Ten duet znakomicie się dopełnia, prezentując naturę skomplikowanych i zarazem nieoczywistych ludzkich relacji. Warto zwrócić też uwagę na świetną drugoplanową rolę Małgorzaty Hajewskiej-Krzysztofik.
Kino, które prowokuje nie tylko bohaterów, ale również widzów do zadania sobie ważnych pytań, na które nie ma prostych odpowiedzi. Jeden z ciekawszych debiutów tego roku, 7/10.