To lekka jak sukienka Marilyn komedia o kryzysie wieku średniego. Wilder skonstruował ją tak świeżo i precyzyjnie, że stała się ona wzorem dla innych obrazów o podobnej tematyce. Chociażby spośród polskich produkcji można by wymienić inspirowane "Słomianym wdowcem" "Czterdziestolatka" Gruzy, czy "Dzień świra" Koterskiego (sceny materializujących się przewidywań i fantazji bohatera).
Mimo swojej lekkości nie jest to jednocześnie film banalny. Potraktowana z przymrużeniem oka psychologia jest wbrew pozorom całkiem głęboka. Nie jest to bowiem film o „skoku w bok”, lecz o zatraceniu w rutynie życia codziennego poczucia własnej wartości seksualnej. Marilyn niczym dobra wróżka pojawia się w życiu głównego bohatera, nie aby je zamącić, lecz aby przywrócić mu wiarę w siebie. Jest wampem odwróconym. Niezauważalnie dla nikogo (także samej siebie) zamiast niszczyć – leczy. Marilyn chyba właśnie w tym filmie najlepiej utrafiła w grany przez siebie typ, czy raczej ideał kobiety – postać o której bardziej, lub mniej skrycie marzy każdy mężczyzna.
Trzeba zresztą przyznać, że cały film niósł na swoich wąskich barkach Tom Ewell. Radził sobie z bardzo trudnymi scenami monologów sam na sam z kamerą. Marilyn pozostawało tylko rozświetlać wypracowane przez niego sceny. Być może lepiej z tą rolą poradziłby sobie Jack Lemmon, ale i tak nie mamy czego żałować.
Ogólnie – świetny klasyk komedii. Może "Słomiany wdowiec" nie dosięga poziomu "Pół żartem, pół serio", czy "Garsonierze", ale to i tak wyśmienita rozrywka i wspaniały film.