"Słomiany wdowiec" to film zaskakująco śmiały, żeby nie powiedzieć bezwstydny jak na Billy'ego Wildera, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że powstał ledwie rok po stonowanej i subtelnej "Sabrinie". Tym razem Wilder nie chciał jednak kręcić kolejnej fairy tale, znacznie bardziej zainteresowała go natomiast obrazoburcza satyra na amerykańską klasę średnią jakiej dopatrzył się w scenicznej wersji "...wdowca". Producenci włożyli sporo wysiłku w stępienie pazurów sztuki Axelroda i dostosowanie jej do ówczesnych standardów i wymogów kodeksu Hayesa, jednak nie przewidzieli jednej rzeczy: angażu Marilyn Monroe. Występ Monroe, który był połączeniem dziewczęcej naiwności z obezwładniającym seksapilem, do dzisiaj elektryzuje, sprawiając, że film Wildera - choć pozbawiony najlepszych dialogów sztuki - jest seksowną i wyzywającą komedią obyczajową.