Najwyższym przejawem "romantyzmu" w tym filmie jest wręczenie składanki na okres i bukietu
marchwi. To są jakieś kpiny, trzeba zrozumieć, że nie każdy związek ma coś wspólnego z
romantycznością, a ten film jest wręcz jawnie "antyromantyczny". Tu nie ma nawet tej
najbardziej pospolicie rozumianej romantyczności w stylu patrzenia sobie głęboko w oczy,
spacerów przy zachodzie słońca i rozmowie o uczuciach.
Wreszcie ten film nie jest też chyba komedią, a tragedią i to w tym wypadku w rozumieniu
potocznym, jako zwykłe gówno. Tu nie ma nic śmiesznego, postać ojca, przerysowana do
granic wyobrażenia jest żenująca, podobnie jak większość dialogów. Do tego jeszcze ta
poprawność polityczna aż wylewająca się z tej produkcji. Mam podobne odczucia co do nie
wiele lepszej produkcji "Walentynki" też z Kutcherem.
Daje 2/10 bo w paru scenach fajnie patrzyło się na Portmanową :), chyba to jedyny sens
oglądania tego filmu.
Wyjątkowo rozbawił mnie Twój komentarz :) o tej "komedii nieromantycznej" - "piosenki na okres i bukiet marchwi"...