Ten prosty i logiczny wniosek można wysnuć nawet przed obejrzeniem opisywanego przeze mnie filmu. "Shango" cierpi ze względu na niziutki budżet. Lokacje powtarzają się, a sceny akcji nakręcone są chaotycznie. Akcja tego westernu ma miejsce po zakończeniu wojny secesyjnej. Tytułowy bohater musi obronić niewinnych mieszkańców wioski przed konfederatami, których szalony dowódca nie akceptuje wieści o zakończeniu działań wojennych i nie przekazuje jej swojemu oddziałowi. W związku z tym pada wiele trupów, a Shango oczywiście likwiduje wrogów naprawdę szybko. Anthony Steffen moim skromnym zdaniem talentu aktorskiego nie posiadał, lecz jestem w stanie go zaakceptować jako rewolwerowca o kamiennej twarzy. Zupełnie inaczej przedstawia się sytuacja z Eduardo Fajardo, który tutaj wykreował ciekawy czarny charakter i przekonująco ukazał postępujący obłęd swojej postaci. Reżyser bardzo dobrze oddał zmęczenie głównego bohatera poprzez pierwsze sceny, a także szaleństwo majora konfederatów w zakończeniu. Muzyka niezła, chociaż wydaje mi się, iż słyszałem ją już w innym spaghetti. Ponadto zostały rozpoczęte pewne wątki, a potem twórcy najwyraźniej o nich zapomnieli. Tego typu amnezje są charakterystyczne dla włoskich westernów. Podsumowując "Shango" jest raczej słabym filmem, ale do najgorszych dokonań gatunku mu daleko.