Bajka kung-fu o zabarwieniu patriotycznym. Scenariusz jak konstrukcja cepa, im dalej tym głupiej; czasem śmieszniej. Np. strumyk krwi na twarzy córki bohatera pojawia się i znika, przez co psuje dramaturgię sceny. Ciekawym, czym strzelali źli Amerykanie(?) ze swoich dział; wspaniale fajerwerki. Może mnisi gromadzili zapasy ropy?
M. in. w 56 min. melodia bliska tematowi Braveheart Jamesa Hornera. W końcówce chorał gregoriański przechodzący w pop.
Przez chwilę Jackie Chan rządzi!
Film za długi, oj za długi, a zakończenie powala. Do tego swastyka dla nas Europejczyków zaskakująca, acz kulturowo jest tu zrozumiała.
Chwała Buddzie...