Bardzo lubię ten film ale czasem się zastanawiam na ile zawdzięczamy go Darabontowi a na ile Kingowi. Bardzo dobra gra aktorska, świetna fabuła ale czy nie jest tu tak jak na giełdzie, że kurs napędzają spekulanci?
SPOILERY - zdradzam szczegóły filmu i książki
Wiadomo, King wymyślił całą fabułę, miał pomysł, itp., itd. i etc., ale ja sądzę, że sukces zawdzięczamy Darabontowi. Czytałam książkę. Niezła, pisana takim potocznym językiem, ma się wrażenie, że faktycznie wyszła spod pióra więźnia. Ale... dla mnie nie miala tego 'czegoś', wszystko spływało po mnie jak woda po kaczce, a film przeżyłam dogłębnie i wracałam do niego wiele razy (i wracać będę!).
Darabont, pisząc scenariusz, wyciągnął z opowiastek więźnia samo sedno, wyrzucił niepotrzebne 'zawracacze głowy', np. zmiany naczelników. Były one bardziej prawdopodobne niż stałe rządzenie tego jednego, ale w filmie wprowadzałoby to zamieszanie - i, wg mnie, w książce nie uzyskało to szczególnego efektu artystycznego. Kolejna sprawa. W filmie mamy element zaskoczenia, do końca nie wiemy, że Andy ucieknie przez dziurę w ścianie, natomiast w książce spokojnie się o tym nas powiadamia. Andy rozmawia z Redem o jego planach na życie po ucieczce (mówi, skąd będzie miał kasę, kto mu pomoże itd.), natomiast w filmie myślimy prędzej, że Andy popełni samobójstwo i następuje zaskakujący finał. Takie zmiany korzystnie wpłynęły na film i dzięki temu o wiele bardziej wzrusza mnie film aniżeli książka.
Pragnę zaznaczyć, że książkę czytałam po obejrzeniu filmu i zakochaniu się w nim, więc całkiem prawdopodobne, że moja wypowiedź jest subiektywna, ale myślę, że nawet gdybym najpierw trafiła na książkę, nic nie zmieniłoby mojej opinii. W książkę nie potrafię się wczuć - w film tak.
Pozdrawiam :)