Po drugim "Howling" nie miałem dużych oczekiwań. Nie sądziłem jednak, że ten film będzie aż
taki... zły. To "cudo" od początku raczy nas zrzynami z pierwszej odsłony filmu. Główna bohaterka
ma rozstrój nerwowy więc wraz z mężem wyjeżdża gdzieś do lasu gdzie spotyka wilkołaki. Mąż
zdradza ją tam z jedną babką która w końcu gryzie go. Wszystko kończy się tym że wilkołaki
zostają spalone. Wszystko już było! Ale dość spoilerów fabularnych.
Wszystko kręci się wokół tego ze główna bohaterka ma wizje. Siłą Plotu trafia wraz z mężem do
tego miejsca w którego się one tyczą. Skąd ma te wizje? Dlaczego? Licho wie.
Większość filmu jest zwyczajnie NUDNA. Napięcia całkowity brak. Ludzie w miasteczku to
spiskowcy cholernie oczywiści, że wręcz chce się krzyczeć jakimi idiotami są główni bohaterowie
bo tego nie widzą.
Pełno mamy przekombinowań, naciąganych zwrotów akcji które starają się nam nieudolnie
wmówić, że mamy do czynienia ze skomplikowaną tajemnicą.
Po godzinie tortur, ostatnia partia filmu daje nawet powód do śmiechu. Mąż głównej bohaterki
zostaje ugryziony i z tego powodu.. zaczyna się dosłownie smażyć i topić. To chyba jedyny
całkiem dobry efekt w filmie i jest... całkiem z dupy. Dlaczego tak się stało? Czemu nie zmienił
się w wilkołaka jak to powinno sie wydarzyć? Jaki był cel tej sceny? To są pytania bez
odpowiedzi.
W zasadzie za wilkołaki służą nam tutaj zwykłe wilki, które widzimy na może dwóch ujęciach.
Jedyny prawdziwy wilkołak którego nam pokazano wygląda jak przerośnięty szczur.
Kluczem do pokonania wilkołaków jest legenda, że dzwon dzwonnicy zwabił je tam kilkaset lat
temu i one tam spłonęły. I chociaż tą legendę znają same wilkołaki, to gdy dzwon zabił te jak
stado idiotów rzucają się tam, oczywiście, na pewna śmierć. Jest to zwrot akcji tak wymuszony,
pozbawiony sensu i logiki, że wywołał u mnie atak śmiechu.
Musze przyznać że był to film niesamowicie nudny i gówniany. Nie ma co go nawet porównywać
do "Howling 2". Z tamtego przynajmniej można było sie pośmiać.