Niestety ten film może się podobać JEDYNIE jeśli widziało się wszystkie poprzednie części.
Osobiście zupełnie nie rozumiem ludzi, którzy poszli na ten film do kina nie zobaczywszy wcześniej ani jednej części albo tylko dwie czy trzy. Bond to postać budowana przez dekady, nie można tego tak po prostu pominąć. To tak jakby obejrzeć ostatni odcinek jakiegoś serialu i burzyć się, że serial jest do niczego.
Tak samo jak nie można od serii o 007 wymagać dialogów i akcji na poziomie kina najwyższej klasy. To jest seria filmów obracająca się wokół ikony kultury popularnej. Ikony, która jest specyficzna, ale nie jest to bohater mający być inspiracją dla poetów. I tak niech zostanie, jest wyśmienicie.
Absolutnie niesamowity powrót do korzeni, wszelkie odwołania, wspomnienia wywołane tym filmem były dla mnie niezwykłą ucztą. Powrót Moneypenny, Q w odmłodzonej wersji, potem nowy, a jakże stary w konwencji M. Oczywiście koncepcje te zostały odświeżone, ale bez utraty swojego klimatu. Piosenka Adele też daje w sobie odczuć ducha klasycznych tematów muzycznych występujących w serii wiele lat temu, wywołuje ciarki. Napisy początkowe, a zarazem tło dla piosenki - geniusz na miarę dawnych lat.
Dzięki temu można siedzieć i nie posiadać się ze zdumienia nad pięknem, a zarazem prostotą tych wszystkich analogii. Film jest jedną wielką sugestią, że twórcy będą chcieli powrócić do klasycznej koncepcji agenta 007, ale w nieco odświeżonej formie. Moim zdaniem z tego połączenia odrobiny modernizmu i pewnych klasycznych elementów mogą powstać w przyszłości naprawdę kapitalne filmy!
Jak dla mnie - powrót legendy w wielkim stylu.