I byc może byłoby lepiej gdyby faktycznie w tym miejscu pojawiły sie napisy i zapaliło się światło na sali. Początek filmu absolutnie nie zapowiada rozczarowania jakie czeka widza po scenie w której Bond spada z pociągu. Do tego momentu akcja rozwija się w interesujący sposób i nie zmusza widza ani do przesadnego wysiłku celem jej zrozumienia i uprawdopodobnienia ( fakt, przecież szpiedzy ganiają się po całym świecie), ani też nie przyprawia o odruch obronny by nie poddawac się wciągnięciu widza w dalszy rozwój wydarzeń, które nie są komiksowo przeładowane wyczynami superbohatera (biorąc oczywiscie poprawkę na nieomylnego i przewaznie niezniszczalnego przez 50 lat Bonda, któremu udaje się jednak trochę więcej niż przeciętnym filmowym superspecials ). I tak szybko dochodzimy do sceny "zabili go i uciekł", i kończy się własciwie wszystko co w tym filmie jest poukładane i ciekawe. Fabuła wytraca dynamike, ale nie pojawia się jakośc, którą może pochwalić się niedawny SZPIEG, gdzie całkowity brak tempa kompensuje przegrzanie od szpiegowskich łamigłówek umysłu widza. Tak więc w dalszej części Bond jest wszystkim po trochu - tropicielem, eleganckim bywalcem salonów, kochankiem, tradycyjnym już intruzem w świątyni i siedzibie aktualnego czarnego charakteru, a w końcu ostatnim obrońcą perły w koronie - MI6. Lecz brakuje w tym jakości, którą przeważnie szczyciły sie kolejne odsłony serii i to wcale nie tak dawno ( Casino Royale pozostanie jednak po raz kolejny niedoścignione pod wieloma względami ). Jest to film, który zwyczajnie się ogląda, nie da się go jednak smakować jak markowego sygnowanego alkoholu. Czarny charakter jest chyba pierwszym, wobec którego swiat nie czuje się bezradny bez pomocy 007, tym razem świat to dla niego jednak za dużo. Ten element uważam za niedopracowany, choć jestem w stanie zrozumieć, iż takie własnie miało być założenie scenariusza, gdyż celownik tym razem wyostrzony jest na Londyn, to jednak brakuje mi tej przestrzeni, która cechowała większość z poprzednich filmów z serii.
Jako że Bond się zmienia, tak więc nie płaczę za tym czego od czasu CR nie mamy w nowych odsłonach. Bond przestał byc cukierkowy, nienagannie wylakierowany, bez uczuć, nie jest bezwzględnym kobieciarzem, czasem ma zmęczoną twarz, jest smutny, odczuwa przygnebiebie i dokuczają mu ludzkie słabości, czasem wątpi i zdarza się go spotkać w ukurzonym garniturze, choć tradycyjnie już nienagannie skrojonym. 007 się zmienił, i zapewne wiodąca w tym rola Daniela Craiga, co do którego raczej nie mam żadnych zastrzeżeń i uważam za bardzo trafny wybór jakiego dokonano kilka lat temu ( zwłaszcza w kontekscie jego doskonałego debiutu w CR ). I przyznam że nie wyobrażam sobie innego aktora z serii, który mógłby pochylić się nad gasnącą na rękach M.
W najnowszej odsłonie zauważalny jest brak dłuższego wątku tradycyjnie urzekająco pieknej towarzyszki. Chyba nigdy dziewczyna Bonda nie była postacią tak epizodyczną jak w Skyfall ( że pozwole sobie przypomnieć choćby boską Evę Green, która naznacza aż dwie odsłony serii).
Czarny charakter, jakkolwiek trafnie powierzony Javierovi Bardem do odtworzenia, nie przeraża na takim poziomie aby stanowić wyzwanie dla legendy 007. Ot pojawia się, ma motyw, ginie, i brakuje mu tego demonicznego błysku w oczach, który miał w sobie chocby Christopher Walken czy Sean Bean, brakuje czegoś diabolicznego, wręcz nieziemskiego. Minusem tego filmu jest własnie niedopracowany portret głównego przeciwnika Bonda. Ot, rzezimieszek. Zwłaszcza, iż potencjał odtwórcy roli dawał o wiele wieksze pole do popisu.
I w tym miejscu nie chciałbym zostać posądzony o bezmyślność czy o bycie entuzjastą kina w stylu The Expendables, jednak musze się przyznać że film trochę się przeciąga i lekko nudzi. Wart jest doczekania do końcowych napisów, lecz momentami odnosi się wrażenie, że każda z kolejnych scen jest, no właśnie, rozerwalna z resztą. Ksiązki chyba bym nie doczytał, gdyby była. I właśnie chyba dlatego że jest to dzieło, które nie wyszło spod ręki Iana Fleminga, fabuła nie jest przesadnie porywająca a poszczególne wątki są po prostu płaskie.
Film broni się jakością zdjęć. Szanghaj, Makau, Szkocja, te ujęcia nie wymagają komentarza gdyż widać wprawną rękę.... no właśnie, czy już mistrza ?
Reasumując z szacunku do serii, oraz z sympatii dla Daniela Craiga w tej roli, nie wypada mi przyznać złej oceny filmowi. Jednakże oczekiwania, jak sądzę nie tylko moje były dużo wieksze. Zwłaszcza, że kolejna okazja w postaci jubileuszu pojawi się nie prędko. Z przyjemnością wracam zatem do DB5, jego katapulty i innych wisienek z wcześniejszych doskonałych tortów. Brak jednak nowej jakości, którą wydawać by się mogło że odnalazło CR, teraz widać pustke i duży znak zapytania odnośnie tego czym będzie "Bond" w następnych odsłonach. Ciekawie rokuje postać nowego szefa organizacji, Ralph Fiennes wydaje się być dobrym prognostykiem. Pozostaje pytanie co do tożsamości przyszłego Bonda, kim i czym bedzie, niewolnikiem przeszłości, cukierkowych min i gestów czy obrazem współczesnego bohatera filmów akcji, którego znakomicie odgrywa Daniel Craig. Twórcy Skyfall widać nie potrafili poradzić sobie z tym wyzwaniem. Byc może na powyższe wpływa wyczerpanie się mistrzowskich "patentów" Iana Flemminga. Oby kolejne miały lepszego scenarzystę.