Widzę, że nowa odsłona Bonda przyniosła bardzo skrajne opinie. Ja znajduję się wśród tej grupy, której tęskno za Sean'em Connerym, Rogerem Moorem czy Piercem Brosnanem. Otóż zewsząd słyszę o odświeżeniu, urealnieniu serii itp. A według mnie jest to zabieg zbyt mocny w tym wykonaniu.
Zacznę od tego, że sam aktor nie odpowiada mi do roli agenta 007. Każdy z wcześniej wymienionych tworzyli kreacje, które definiowały Bonda. Daniel Craig jest zupełnie inny, w stosunku do poprzedników, o wiele sztywniejszy, mniej ironiczny, generalnie poczucie humoru jest bez polotu, natomiast starzenie się jest dobre dla słabych, a nie dla agenta jej królewskiej mości.:) Zupełnie niepotrzebne według mnie było tak głębokie wchodzenie w jego psychikę. Kolejno nie podoba mi się, broniony przez wielu, brak zabawek, mnóstwa efektów specjalnych, tej odrobiny przynajmniej polotu, którego w starszych seriach nie brakowało. To wszystko było istotą serii, stanowiło jej wizytówkę. Idąc do kina na kolejną odsłonę filmu z agentem 007 wiedziało się czego oczekiwać, za to ludzie go pokochali. Uważam, że nie fair zachowali się twórcy ignorując to wszystko do czego zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Możecie sobie robić takie filmy, bo znowuż tragiczny nie był, ale nie wykorzystujcie do tego czyjegoś, mozolnie tworzonego, wizerunku.
Mnie niestety owe odświeżenie i szereg zmian absolutnie nie przekonały i mam nadzieję, że kolejna odsłona zapewni mi mnóstwo niebanalnego humoru, dużej dawki absurdu, sporej ilości efektów specjalnych i masy gadżetów, słowem wszystko to za co pokochałem serię i praktycznie każdą kolejną odsłonę oglądałem z ogromną przyjemnością.
Jako fan Bonda o, jak sądzę, dłuższym stażu (będzie z 15 lat) nie mogę się powstrzymać od komentarza. Ale najpierw wspomnienie: łezka mi się w oku kręci, jak sobie przypomnę jak 10 lat temu czytałem bardzo podobne teksty, tyle że zamiast nazwiska Craiga było nazwisko Brosnana. Wtedy pełno ludzi narzekało, że za czasów Connery'ego, Moore'a czy Daltona, to były filmy że ho, ho, a od angażu Brosnana to jeno zwyczajny film akcji, jakich wiele - niemal tak samo jak ty. I dam sobie dowolny narząd wyciąć, że wcześniej - w erze Daltona, Moore'a, przy filmie Lazenby'ego i za Connery'ego też (Bo przecież YOLT to "nie to samo" co DN) również pełno było podobnych narzekań.
Mylisz się twierdząc, że to pierwsza poważna zmiana wizerunku Bonda. On zmieniał się już wcześniej - Connery przecież był np. dużo poważniejszy niż Moore, a Dalton to już sztywnością Craigowi nie ustępuje. Z gadżetami też było różnie, w kilku częściach (gł. pierwszych, ale nie tylko) nie miały one wielkiego znaczenia. Z dzisiejszego punktu widzenia oczywiście słabiej to widać, bo części stare "zlewają" się nam w głowach w jedno (dlatego ludziom 10 lat temu Brosnan tak bardzo odstawał od poprzednich części), ale wystarczy się nieco bliżej przyjrzeć.
Powód owych zmian był oczywisty - moda. Bondy to wszak popkultura, której zależy na jak najlepszym sprzedaniu się (co nie znaczy jednak, że schlebiają najniższym gustom). Każda z części zanurzona jest (lub stara się być) w stylistyce swego czasu. Najlepiej działanie mód widać chyba na odcinkach z Moorem: LALD wyrósł na fali popularności kina Blaxploitation, w TMWTGG widać wpływ kina kopanego spod znaku "Wejścia smoka", w "Moonrakerze" - kina a la "Gwiezdne wojny", wreszcie trzy ostatnie części z Moore'm nasączone są "kinem nowej przygody".
Obecnie zaś jest moda na poważniejsze filmy akcji, z bohaterami niezbyt sympatycznymi - "Bourne'y", "Batmany" - więc i Bond poszedł tą drogą. No i wyniki kasowe (oraz recenzje) każą przypuszczać, że jednak ludziska tego chcą.
Osobiście też mi ta poważniejsza tonacja nieco przeszkadzała, co nie dziwi, bo moim ulubionym Bondem jest "błazeński" Moore, ale cóż... Zaakceptowałem ją, rozumiejąc, że tak najpewniej być musi, oraz że ta moda też kiedyś przeminie (wielki sukces kasowy "Avengers" pozwala przypuszczać, że już się kończy) i powróci Bond "lżejszy". Na marginesie: w "Skyfall" tego poważnego Bonda kupiłem bez zastrzeżeń, jednak Mendes to Mendes.
Tyle ode mnie, pozdrawiam.