James Bond. Kinowa postać od zawsze symbolizująca dziarskiego faceta łamiącego szczęki i kochającego się z tuzinem kobiet na tle wybuchających magazynów. Tym razem było nie inaczej.
Reżyser poprowadził akcję logicznie i (czego niektórzy nie potrafią znieść) w nowoczesnej konwencji. Setki nieprawdopodobnych wydarzeń to przecież urok tego filmu. Jak można oczekiwać realizmu, to by przecież go zabiło. To, że główny bohater stał się człowiekiem z krwi i kości- bywa, że wkurzonym lub smutnym, jest właśnie ewolucją gatunku. Widz staje się bardziej wymagający, dlatego serwowany mu koncept też musi ewoluować.
Od wielu znajomych słyszę "za mało Bonda w Bondzie". Że za mało aut, bajerów, kobiet. Rozumiem to podejście, przyzwyczajenie do starych rozwiązań, każdy ma swoje oczekiwania. Jeśli jednak ktoś wybiera się do kina by przyjąć dawkę naprawdę porządnej filmowej akcji- to tutaj trafi na perełkę.