niesamowity był ten motyw z posiadłością skyfall. Zaskoczyli mnie pozytywnie. Jak dla mnie najlepszy Bond z Craigiem. Nie wiem jeszcze jak wypada na tle 20 pozostałych, bo jeszcze wszystkich nie obejrzałem :)
Dokładnie :D Znaczy na pewno jest ,,inny" niz wszystkie , teraz zapowiedzieli nową ere bondów :) Niestety wkurza mnie ten młody Q -.-
Gdyby nie akcja w domu w Szkocji film byłby świetny.
Wg mnie było to zupełnie niepotrzebne, na siłę dodane, wręcz nielogiczne, a zagrywki rodem z kina familijnego tam zastosowane uwłaczają Bondowi jako takiemu.
Czemu nie logiczne? Bond powrócił do korzeni aby się z nimi rozstać raz na zawsze. Co cały czas rozwałka i tandetne gadżety? Według mnie bardzo dobre zagranie, no ale to tylko moje zdanie ;]
Zanim tam pojechali, Bond powiedział, że najwyższa pora uzyskać nad wrogiem przewagę. Nie rozumiem, w jaki sposób chciał ją uzyskać na zadupiu i w dodatku nie wyposażywszy się wcześniej w arsenał. To jest właśnie dla mnie nielogiczne.
A jakieś "powroty do korzeni" to dobre dla jakichś psychoanalityków-samouków, a nie dla Bonda. Rzekłam.
Yy no to widze że gust masz świetny no ale sie o gustach nie dyskutuje.
Miał znaleźć sie w badziewnej bazie wroga i pokonac go tak czy siak wiadomo jak sie to skończy, czy może dodać coś zupełnie nowego i zaskakującego?
Mam nieodparte wrażenie, że moja wypowiedź nie została zrozumiana. Więc powtórzę: jaką przewagę zyskał jadąc na zadupie i nie zabierając ze sobą broni? Żadnej. Była to żałosno-sentymentalna amatorszczyzna, która Bondowi raczej nie przystoi i scenarzysta za to odpowiedzialny powinien dostać tęgie lanie :)
Myślę, że to Ty nie zrozumiałaś tego przekazu. M ukryta w Londynie, w tętniącym City była paradoksalnie bardziej narażona na ataki Silvy, który przecież (jak się wydaje) posiadał niemal nieograniczoną kontrolę nad siecią zabezpieczeń i elektroniką i mógł ją z łatwością wyśledzić i zaplanować każdy detal akcji. Natomiast Bond wywiózł M na pustkowie, do opuszczonej rezydencji, która była o wiele trudniejsza do sforsowania niż setka elektronicznych zamków dla Silvy ;) Oto właśnie chodziło w tym ''byciu o krok przed wrogiem'' :)
1) Jechał w teren, który znał jak własną kieszeń. Bądź co bądź, dobra znajomość terytorium walki daje ogromną przewagę (choćby tunel - ostatnia deska ratunku).
2) Wspólnik w postaci dziadka (chociaż to mogło być nieplanowane).
3) Miał przewagę czasu - mógł się przygotować na przyjście Silvy.
4) Szkocja była ukazana jako "zadupie" (nie w pejoratywnym tego słowa znaczeniu), gdzie był ograniczony dostęp do technologii, od której było uzależnione powodzenie Silvy.
To mniej więcej tyle, odnośnie przewagi, jaką zyskał Bond, uciekając do Szkocji.
Tak swoją drogą, bardzo podobał mi się powrót do korzeni i cały ten wątek ze Szkocją. Chociaż rozumiem ludzi, którzy uważają, że mógł być efekciarski (chociażby tekst "Welcome to Scottland" - wyjęty z tanich filmów), to jednak uważam, że świadczył o kreatywności twórców i dzięki niemu film trochę wyszedł poza schemat - w granicach zdrowego rozsądku, bo jednak Bond Bondem być powinien.
Ale właśnie przez to zafundowano widzowi coś, co nazwałam powyżej "zagrywkami rodem z kina familijnego", a lubię Bonda od zawsze i ten zgrzyt stylistyczny naprawdę był dla mnie rażący.
I chociaż jestem w stanie się nawet w pewien sposób zgodzić z tym, co napisaliście powyżej, to jednak nadal pozostaje kwestia czemu nie wziął chociaż berety.
spodziewam się, że wynikało to z braku czasu, a może nie koniecznie. Po reakcji Bonda spodziewam się, że ten nie zdawał sobie sprawy, że dom poszedł na sprzedaż (po jego domniemanej śmierci) a arsenał o którym mówi z Kincade'm został wyczyszczony! Myślę, że z właśnie owym arsenałem wiązał swoje nadzieje...
Dokładnie gdyby nie akcja w Szkocji film byłby po prostu średni a tak 9/10 :) Naprawdę genialny motyw z posiadłością Bondów.
W Skyfall było trochę jak w czymś, co nas za niecałe dwa miesiące czeka na Polsacie. Nie wiem, czy muszę bardziej podpowiadać.