wróciłem przed chwilą z kina. Ten film można oceniać w dwóch kategoriach: film sensacyjny i film z serii Bonda. Jako film sensacyjny wypada całkiem nieźle. Niezły scenariusz, ciekawy pomysł, wyrazisty zły charakter. Aczkolwiek jako Bond to leży na całej linii. Tragedia. Łzy na koniec podsumowały wszystko. Praktycznie dobrze bawiłem się tylko do początkowej piosenki. Cała seria opierała się na niuansach, które podkreślały to jaki film oglądamy, a w tym wypadku były albo zupełnie pominięte, albo kompletnie skaszanione. Laska Bonda, też w sumie mogłoby jej nie być. Zginęła bo zginęła, nikt się zupełnie nie przejął(Brosnan by ją uratował i rozpierdzielił całą wyspę). Tylko jakaś durna scena na koniec z M-babką. W sumie myślałem, że finałowy sex to z nią zaliczy;] Kiepścizna
"Brosnan by ją uratował i rozpierdzielił całą wyspę)."-jak Superman?Ech nie ma to jak bajeczka...
idziesz na film, który z założenia jest bajeczką i oczekujesz realizmu ? ekstra. Ja idąc na Bonda, nie chcę oglądać skomplikowanej sytuacji Szef-podwładny, złożonych profilów psychologicznych i zagmatwanej fabuły opierającej się na wojnie emocjonalnej głównych bohaterów. Ja chcę obejrzeć zgrabnie nakręconą bajeczkę i się dobrze bawić(a nie być coraz bardziej wkurzonym na to co się dzieje na ekranie). Tym bardziej, że rola Bonda przez pół filmu polegała na tym, że gdzieś biegł. Widziałem wszystkie części wiele razy i zdecydowanie ta na wielki minus. A myślałem, że Quantum of Solce nic nie przebije;