Nie będę trollował, hejtował ani piał z zachwytu. Dla mnie 7/10, chociaż bardzo chciałem żeby przebił Casino Royale. Chciałem poruszyć inną kwestię: czy do tej pory w filmach o Bondzie bohaterowie w kluczowych momentach zachowywali się wg Was jak ostatnie fajtłapy? Bond, który zamiast zestrzelić Silvę z drabiny w metrze (lub chociaż próbować), daje mu spokojnie wygłosić kwestię (brakuje tylko złowieszczego: ha,ha! na końcu) i odpalić bombę. Silva czeka grzecznie aż Mallory zasłoni M w budynku rządowym, zamiast wpakować Jej kulkę (chyba nie liczył że przy takiej akcji będzie miał godzinkę tete-a-tete z mamuśką nim dokona zemsty?). Monneypenny w ciężkim szoku, że trafiła Bonda (który wiedział, co się dzieje, przecież podobno słyszał rozmowę z M przez słuchawkę) gapi się na pociąg, zamiast wygarnąć drugiemu kolesiowi resztę magazynka (była na stażu na "field operative", czy co?!...). Wiem, że takie zachowania można tłumaczyć na różne sposoby, ale czy nie uważacie, że ujmują one filmowi sporo?
No ujmują niestety, tak samo jak scena w Szanghaju, gdzie Bond ledwo trzyma tego gościa za rękę i pyta go dla kogo pracuje, przecież nawet jakby chciał to by go nie wyciągną, potem z tą dziewczyną płynie sobie spokojne do pana Silvy, zamiast śledzić ten jacht gdzieś z przyczajenia, albo wrzucić nadajnik i zjawić się z całą "kompanią". Pełno jest takich rzeczy w filmie, mnie jeszcze drażnią takie niektóre przegadane sceny, za dużo w tym Mendesa.