(będą spoilery jak jasna cholera więc kto nie oglądał niech nie czyta) Po seansie jestem mocno zdezorientowany i szczerze powiedziawszy nie wiem jaką ocenę wystawić temu filmowi. Wydawało mi się ze Bondy z Craigiem mają opisywać początek kariery 007, stąd pokazanie akcji kiedy nasz agent zdobywa licencję na zabijanie w Casino Royale, jest nieco prostacki i dopiero nabiera stylu. W Quantum of Solace mamy kontynuację historii z CR - swoją drogą wszystkie wątki z QoS nie zostały chyba pozamykane (chyba że o czymś nie wiem). Natomiast w Skyfall zupełnie nowa historia, i na dodatek dowiadujemy się że nasz agent który dopiero co zdobył licencję na zabijanie jest już właściwie za stary do tej roboty(trochę ta seria nieprzemyślana). No ale wróćmy do samego filmu, który swoją drogą ogląda się bardzo dobrze. Akcja w Turcji, Londyn, Szanghaj, wszystko pięknie do momentu w którym "zły" grany przez Bardema zostaje pojmany, potem mamy już tylko festiwal mocno wątpliwych pomysłów fabularnych( z ich oryginalnością tez nie najlepiej). I tak super przebiegły Bardem ucieka MI6, według planu który opracowywał latami by następnie niezwykle szczwanie wparować do rządowego budynku i strzelać na lewo i prawo w celu zastrzelenia M. Biorąc pod uwagę że mógł to zrobić w każdym innym terminie i miejscu( Bond włamuje się do domu M bez najmniejszego problemu) stawia to pod znakiem zapytania jego nieprzeciętną inteligencję. Następnie Bond zabiera M do swojego domku w Szkocji a MI6 zostawia ślady mające doprowadzić do nich Silvę. I na tym rola MI6 się kończy, zostawiają szefa wywiadu samemu sobie bez żadnego wsparcia które w krótkim czasie mogłoby się pojawić na miejscu. Nie przepraszam, nie zostawiają ich samych jest jeszcze szkocki emeryt z obrzynem z dobrą ręką do terrorystów.Naprawdę świetna postać, gdy Bond mówi mu że ktoś chce ich zabić ten mówi tylko; "trzeba się przygotować". Ja bym miał trochę pytań nawet gdybym był szkockim myśliwym. Potem mamy akcję jak już ktoś to na tym forum ujął a la "Kevin sam w domu", świecenie latarką w ciemności kiedy ukrywasz się przed złymi skubańcami, no i stały element - "źli" sądzą że karabin maszynowy działa tylko wtedy gdy jego lufa znajduje się 10 cm od klatki piersiowej Bonda tak by ten mógł jednym szybkim ruchem im ją wyrwać (ale tu się czepiam taka konwencja). Trochę ponarzekałem to teraz plusy. Po pierwsze Bardem, bardzo dobra rola i nie uważam żeby była kompletnie zerżnięta z ledgerowego Jokera. Po drugie udane nawiązania do starszych części cyklu. Po trzecie, może najważniejsze koniec z Judi Dench jako M, i relacji z Bondem "matka - syn" przez którą Bond wyglądał jak biedny sierota szukający mamusi. Napisałem się a napisałem i nadal nie wiem jak to ocenić, się chyba jeszcze zastanowię.